Według GUS w 2020 r. zmarło 477 tys. Polaków, czyli o 67 tys. więcej niż rok wcześniej. Liczba narodzin też była niższa i wyniosła 360 tys. To mniej niż w 2019. Efekt pandemii?
Pandemia bez wątpienia ma wpływ zarówno na liczbę zgonów, jak i urodzeń. Ale tylko wyostrzyła tendencje, które są znane i przewidywane od lat. Już ponad 20 lat temu demografowie zwracali uwagę, że dojdzie do takiej sytuacji. W ubiegłym roku po raz pierwszy mieliśmy do czynienia z ponad 100-tysięcznym ujemnym przyrostem naturalnym.
Z czego to wynika?
Dzietność spadła w całym cywilizowanym świecie.
Na to w Polsce nałożyły się negatywne zjawiska z początku transformacji – szokowe reformy gospodarcze prowadzące do wzrostu bezrobocia i zachwiania poczucia bezpieczeństwa. Do tego marginalizacja regionów, które teraz nazywamy popegeerowskimi i silne tendencje emigracyjne – zarówno wewnętrzne (do dużych miast), jak i zewnętrzne. Wzrosła liczba rozwodów i przybyło samotnych rodziców (głównie matek). I to widać w pokoleniu dzisiejszych młodych ludzi, który rodzili się w latach 90. To pokolenie wychowane przez rodziny, które doświadczyły silnych negatywnych skutków transformacji gospodarczej. Podejście tych osób do tworzenia rodziny jest silnie skorelowane z własnym doświadczaniem rodziny – im bardziej negatywne, tym mniejsza skłonność do jej tworzenia i posiadania dzieci. Jest też coraz mniej kobiet w wieku prokreacyjnym, więc spada liczba urodzeń.