Kiedy w ostatnią środę do mieszkania Simona Mola, jednego z uchodźców politycznych mieszkających w Polsce, zapukało kilku mężczyzn w cywilu, uznał, że to rasistowska napaść. - Otworzył dopiero, kiedy zobaczył umundurowanych funkcjonariuszy - mówi nadkomisarz Marek Siewert, zastępca komendanta żoliborskiej komendy, który nadzorował śledztwo w sprawie Kameruńczyka.
Policjanci w komendzie wyjaśnili mu, jakie są wobec niego zarzuty. - Był spokojny - twierdzi Siewert. - Do niczego się nie przyznawał, mówił, że nie jest chory i nikogo nie zaraził.
Zagroził, że zaalarmuje międzynarodowe organizacje walczące o prawa człowieka, bo jego zatrzymanie to ewidentny przypadek prześladowania na tle rasowym.
- Simon Mol zawsze zarzucał wszystkim rasizm. Kiedy nie spełniło się jego oczekiwań, krzyczał, że to dlatego, że jest czarny. Nie słuchał żadnych argumentów, wychodził. trzaskając drzwiami. Wiadomo było, że potrafi to upublicznić, i wszyscy się tego obawiali - mówi jedna z osób kierujących organizacją humanitarną, która pomaga uchodźcom. - Nie da się ukryć, że terroryzował nas polityczną poprawnością. No i miał ten swój chłopięcy urok.
O magnetycznej osobowości Simona Mola mówią zgodnie wszyscy nasi rozmówcy. - Bardzo inteligentny, ciepły, serdeczny. Do perfekcji opanował mowę ciała. To działało na kobiety. Rozmawiał z nimi, patrząc w oczy, chwytał za rękę - mówi reżyser Mariusz Orski, współpracujący z założonym przez Simona Mola teatrem.