Według opublikowanego w poniedziałek przez „Rzeczpospolitą" sondażu preferencji partyjnych, przeprowadzonego przez IBRiS, opozycja wygrywa z PiS, zarówno budując wspólną listę, jak i – bardziej wyraźnie – kiedy stworzyłaby dwa bloki. Możliwe są też inne warianty – np. że każdy idzie osobno albo partie układają się w trzy bloki lub skład wspólnych list jest mniej oczywisty – np. Szymon Hołownia z Lewicą. To już kolejne badanie, które wskazuje, że przy spadku notowań PiS (jeśli oczywiście będzie to stała tendencja) do ok. 32–35 procent opozycja jest w stanie zgromadzić odpowiednie siły, by procentowo z PiS-em wygrać, nie brudząc sobie przy okazji rąk flirtem z Konfederacją. Inną sprawą jest, co zrobi z takim zwycięstwem system d'Hontda, który zawsze premiuje zwycięzcę, a przede wszystkim jakie rozstrzygnięcie wybiorą dzisiejsi niezdecydowani – zostaną w domu, wrócą do PiS czy przerzucą głosy na opozycję? Ogromne znaczenie ma też to, czy nikt się w tej grze nie omsknie pod próg wyborczy, np. PSL, którego głosami pożywiłby się wtedy w pierwszej kolejności PiS.
Politycy opozycji chcieliby wiedzieć, który wariant daje im najwięcej mandatów i jest najgroźniejszy dla obozu Zjednoczonej Prawicy. Ale i taka wiedza oparta o matematyczne wyliczenia niczego nie gwarantuje. Co z tego bowiem, że np. okazałoby się, że PSL z PO mogą liczyć na dobry wynik, jeśli wiadomo, że ludowcy za żadne skarby nie chcą iść do wyborów z PO, która – jak narzekają w kuluarach – odbiera im samodzielność i ich lekceważy?
A gdyby zbudować blok centrolewicy – czyli KO i Lewicę, to jak konserwatywni wyborcy partii Borysa Budki mieliby znieść etykietkę lewactwa, aborcjonistów i „tęczowej zarazy", którą natychmiast przykleiliby im specjaliści od PR z TVP Info?
Największe ugrupowanie opozycyjne – Koalicja Obywatelska – niezmiennie powtarza, że ratunkiem dla opozycji jest jedna lista, taka, jaką zbudował Grzegorz Schetyna przy ostatnich wyborach europejskich. Co prawda wtedy osobna szła Wiosna Biedronia i Lewica Razem, ale SLD poszło z PO, a teraz osobno poszedłby zapewne Szymon Hołownia. Tyle że lista taka przegrała z PiS-em.
Powodem klęski nie było to – co wynika z badania elektoratów – że Biedroń poszedł osobno i „wyrwał" dla siebie trzy mandaty – ale to, że część głosów się zmarnowała, a część wyborców została w domach, nie znajdując dla siebie odpowiedniej reprezentacji.