Zjednoczona Prawica nie ma szczęścia do wygrywania wyborów samorządowych w największych miastach. Ale pamięta, że jej droga do zwycięstwa w 2015 r. rozpoczęła się symbolicznie od wygrania w 2013 r. przedterminowych wyborów w Elblągu. Dlatego też PiS postawił teraz na rozpoznawalną w mieście Ewę Leniart, licząc, że po latach rządów Tadeusza Ferenca uda mu się odzyskać to miasto.
Ale apetyt na gabinet w rzeszowskim ratuszu ma również Solidarna Polska (SP) Zbigniewa Ziobry. Wygrana wiceministra sprawiedliwości Marcina Warchoła, popieranego przez jego szefa, ale też przez ustępującego prezydenta, byłaby dla SP wielkim sukcesem. Pozwoliłoby to na jeszcze ostrzejsze stawianie warunków większemu koalicjantowi. Ale ewentualne zdobycie Rzeszowa przez ziobrystów oprócz prestiżu nie dałoby realnego wpływu ogólnopolskiego, ale miałoby znaczenie symboliczne. Zresztą akurat Rzeszów stał się dla Solidarnej Polski źródłem problemów, które w przyszłości mogą uderzyć w wiarygodność tej partii. Otóż Warchoł był jedynym z frakcji Ziobry, który nie głosował przeciw ratyfikacji zasobów własnych UE, czyli Funduszu Odbudowy. Wiedział, że wyborcy nie wybaczyliby głosowania przeciwko unijnym środkom, które od wielu lat są jednym z motorów rozwoju polskich samorządów. Tyle że głos Warchoła będzie mógł być używany do podważania wiarygodności całej frakcji, że wierność zasadom kończy się tam gdzie interesy, a kwestia suwerenności jest traktowana czysto instrumentalnie.
Równocześnie Warchoł stoczy prestiżowy pojedynek z Grzegorzem Braunem. Warto pamiętać, że SP walczy o ten sam elektorat co Konfederacja, o te kilka czy kilkanaście procent wyborców, dla których UE jest złem, nawet jeśli chce nam dać pieniądze.
Pamiętać też trzeba, że choć ostatnio na poziomie centralnym doszło do ocieplenia stosunków w Zjednoczonej Prawicy, choć Ziobro, Kaczyński i Gowin podpisali się wspólnie pod Polskim Ładem, w Rzeszowie trwa zacięty spór między koalicjantami.
To zresztą kolejny paradoks, że w mieście, w którym przez niemal dwie dekady wygrywał wywodzący się z SLD Ferenc, prawica wystawiła trzech kandydatów, opozycja zaś poparła Konrada Fijołka, który z Ferencem blisko współpracował. I to właśnie kandydat opozycji ma dziś największe szanse. Ale już samo jego wystawienie było sukcesem. Na co dzień konkurujące ze sobą na poziomie centralnym SLD, Polska 2050 czy Platforma Obywatelska, potrafiły się zjednoczyć i zaangażować w poparcie wspólnego kandydata. I znów, realnie jego zwycięstwo nie wpłynie na losy polityki ogólnokrajowej. Ale może mieć spore znaczenie symboliczne, pokazać, że czasem, jeśli opozycja działa razem, może skutecznie wygrywać z PiS.