Rz: W ostatni weekend na Zamku Królewskim w Warszawie odbyła się międzynarodowa konferencja pod hasłem „Miejsca pamięci w Europie Środkowo-Wschodniej”, organizowana przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Była na niej mowa m.in. o pomnikach reżimu komunistycznego. Po tylu latach od obalenia komunizmu wciąż stanowią one problemem. Dlaczego?
Zdenek Hojda: W niektórych miasteczkach byłej Czechosłowacji pomniki Stalina czy Lenina przetrwały aż do 1989 roku, a czasem nawet dłużej. Klasycznymi reżimowymi pomnikami były także pomniki komunistycznych prezydentów, premierów, sekretarzy partii. Te jednak, jako oczywisty symbol komunizmu, zostały dość szybko usunięte. Ciągle są jednak pamiątki, do których społeczeństwo ma stosunek ambiwalentny, jak choćby pomniki żołnierzy Armii Czerwonej. W wielu miejscach pozostały one na zasadzie cichej umowy, że nie należy burzyć pomników ofiar wojennych. A przecież bez wątpienia są to pomniki reżimowe.
W Polsce mieliśmy wielką dyskusję na temat Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Okazało się, że ta pamiątka reżimu komunistycznego wzbudza w Polakach skrajne emocje – jedni chcieliby jego zburzenia, a inni przekonują, że to główna ozdoba stolicy…
W Pradze nie mamy zbyt wielu budynków pochodzących z tamtego okresu. Na peryferiach miasta pozostał jeden hotel, funkcjonujący dzisiaj pod zmienioną nazwą. Na jego frontonie zamiast czerwonej gwiazdy z czasów komunizmu dziś też widnieje gwiazda, tyle że zielona. Hotel cieszy się zresztą wielką popularnością wśród amerykańskich turystów.
Każdy pomnik czy budynek pochodzący z tamtego okresu jest w pierwszym rzędzie symbolem, a dopiero później zabytkiem. I dopóki taki pomnik funkcjonuje w przestrzeni publicznej, nie możemy traktować go jedynie jako źródła wiedzy historycznej czy architektonicznej. Najlepszym rozwiązaniem jest więc ich usuwanie i umieszczanie w muzeach. Oczywiście, nie jest to możliwe w przypadku takich budynków jak Pałac Kultury.