Jan Parys: Wynik wyborów w USA dotyczy nas wszystkich. Kamala Harris i Donald Trump mają inne podejście do świata

Wybory w USA nie są tylko rywalizacją osób i programów dotyczących wewnętrznych spraw Ameryki. Harris i Trump to przede wszystkim inne podejście do polityki międzynarodowej, do tego, jak i z kim USA mają kształtować świat.

Publikacja: 26.08.2024 04:30

Jan Parys: Wynik wyborów w USA dotyczy nas wszystkich. Kamala Harris i Donald Trump mają inne podejście do świata

Foto: REUTERS/Umit Bektas/Elizabeth Frantz/File Photo

Najczęściej patrzy się na wybory w USA jak na zderzenie dwojga  kandydatów z różnych partii, którzy chcą rządzić Ameryką. Tymczasem dla nas, żyjących w Europie, ważniejsza jest refleksja o tym, co to oznacza dla reszty świata? W tym względzie komentatorzy przypisują często Donaldowi Trumpowi poglądy krytyczne wobec Europy, a Kamali Harris opinie proeuropejskie. Moim zdaniem nie jest to cała prawda. Prawdziwe różnice w poglądach na świat między kandydatem z Partii Republikańskiej i Demokratycznej wynikają z czegoś innego. Od wielu lat bowiem politycy tych ugrupowań mają zupełnie inną wizje ładu międzynarodowego.  

Partia Demokratyczna ma wobec świata misje

Politycy związani z Partią Demokratyczną mają do świata podejście monistyczne i misyjne. Uważają oni, że świat jest jednolity, a poszczególne państwa różnią się jedynie stopniem zaawansowania na jednej powszechnej drodze rozwoju. USA jako kraj najbardziej zaawansowany w rozwoju wyznaczają kierunek i standardy postępu dla innych państw. Ludzie są równi i kraje są równe. Ale różnią się właśnie stopniem rozwoju określonym przez wzór  pochodzenia amerykańskiego czy zachodniego. Świat ma się rozwijać wg jednego amerykańskiego wzorca i najlepiej by był on kierowany przez międzynarodowe instytucje takie jak ONZ, Grupa G7, Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy itp.

Czytaj więcej

Co Kamala Harris może zaoferować gospodarce?

 Ponadnarodowe instytucje w oparciu o standardy opracowane przez zachodnich polityków mają regulować całą sytuację na świecie, a nie tylko relacje między krajami. Jest to wizja świata, którą w uproszczeniu można przypisać administracji prezydenta Roosevelta. Według demokratów najlepszymi sojusznikami USA mogą być państwa, które najbardziej przestrzegają reguł demokracji liberalnej. USA mają prawo oceniać cały świat pod kątem demokratycznego zaawansowania. Upowszechnienie demokracji na świecie jest dla demokratów sprawą numer jeden, nierzadko ważniejszą niż np. zabezpieczenie międzynarodowych interesów USA. Podejście demokratów można nazwać nie tylko misyjnym, ale przede wszystkim uniwersalistycznym. Braterstwo wszystkich ludzi może złamać raz na zawsze nacjonalizm i wojna. USA poprzez upowszechnienie swoich wzorów myślenia i rozwoju zapewnią wszystkim ludziom pokój, prawa człowieka i dobrobyt. Prawo do wolności ma przysługiwać wszelkim najróżniejszym mniejszościom, które były przez wieki uciskane w ramach państw narodowych.

Republikanie stawiają na wielobiegunowość świata

Zwolennicy Partii Republikańskiej są innego zdania. Różnią się od demokratów w polityce zagranicznej wobec poszczególnych państw i regionów świata. Wynika to z tego, że są zwolennikami umocnienia siły poszczególnych państw, które mają się rozwijać według własnych planów. Wszelkie dążenia uniwersalistyczne, takie jak budowa globalnej gospodarki czy upowszechnienie liberalizmu politycznego, traktują jako przejaw imperializmu. Wolą się odwoływać do dziedzictwa prezydenta Wilsona niż do spuścizny Roosevelta. Są przeciwni narzucaniu innym wzorców rozwoju stworzonych w USA czy przez instytucje ponadnarodowe, które nie mają do tego mandatu wyborców.

Czytaj więcej

Wybory w USA. Robert F. Kennedy Jr. podjął decyzję. Wskazał na Donalda Trumpa

Podstawowa różnica w poglądach na politykę zagraniczną między nimi wynika z innego spojrzenia na naturę świata. Republikanie kładą nacisk na zróżnicowanie świata, tj. akceptują to, że składa się on z różnych cywilizacji. Są oczywiście za tym, by regulować relacje międzynarodowe, tzn. stosunki między państwami. Uważają jednak, że żaden kraj ani żadna organizacja międzynarodowa nie może ingerować w politykę wewnętrzną poszczególnych państw. Wybierają sojuszników na podstawie interesów  geopolitycznych zbieżnych z interesami Stanów Zjednoczonych. Nie zamierzają przebudowywać świata ani narzucać mu amerykańskich standardów. Prowadzą politykę zagraniczną przede wszystkim tak, by amerykańskie interesy na świecie były zabezpieczone. Nie oznacza to upowszechniana wszędzie amerykańskich wpływów. Często mamy do czynienia z polityką amerykańskiej obecności w różnych regionach świata po to, aby zablokować w poszczególnych regionach dominacje państw wrogich USA. Kiedyś podstawą  republikańskiego spojrzenia na świat była książka Huntingtona „Zderzenie cywilizacji”. Dziś jest bardziej aktualna wykładnia ich wizji świata w postaci książki izraelskiego uczonego Yorama Hazony opublikowanej w Polsce pt. „Pochwala państwa narodowego”.

Kres globalizmu i liberalizmu – przynajmniej w gospodarce

Przełom XX i XXI wieku można nazwać okresem tryumfu globalizmu. Konsensus Waszyngtoński upowszechnił pewne uniwersalne zasady ekonomii, które miały zapewniać udział w rozwoju gospodarczym wszystkim aktorom życia międzynarodowego. Kryzysy finansowe z 2008 roku oraz pandemia Covid-19 podważyły przekonanie o skuteczności polityki opartej na konsensusie waszyngtońskim. Okazało się, że paradygmat liberalny nie zabezpiecza stabilizacji gospodarczej w czasie kryzysu. Co więcej, wyszło na jaw, że podczas pandemii poszczególne państwa, które głosiły liberalizm gospodarczy w trosce o własne bezpieczeństwo, odrzucały zasady gospodarki liberalnej. Stało się bowiem jasne, że globalny rynek działa poza jakąkolwiek kontrolą. Pandemia koronawirusa umocniła u wielu przekonanie, że rola państwa w gospodarce jest konieczna, bo sam rynek nie zapewnia bezpieczeństwa gospodarczego poszczególnym społeczeństwom.

Na polu gospodarczym globalizm i liberalizm okazały się więc koncepcjami niewystarczającymi. Wróciło przekonanie, że bezpieczeństwo obrotu gospodarczego lepiej zabezpieczają poszczególne państwa oraz regionalne więzi ekonomiczne niż rynek globalny. Te wydarzenia w sferze gospodarki mają oczywiście wpływ na polityczną wizję świata. W ten sposób doszło bowiem do wzmocnienia argumentów tych polityków, którzy postrzegają stosunki międzynarodowe jako zbiór różnych cywilizacji i regionów o odrębnych interesach. Jednym słowem, zamiast narzucać wszystkim państwom jeden model rozwoju, trzeba negocjować wzajemne kształtowanie się tych odrębnych interesów. Zatem republikanie zyskali nowe argumenty, by upowszechniać swoją wizję wielobiegunowej rzeczywistości. Ich zdaniem taki świat będzie bardziej demokratyczny niż ten, który chcą budować globaliści. Negocjacje wielostronne są lepsze niż poddawanie państw władzy organów ponadnarodowych.

Władimir Putin również stawia na wielobiegunowy świat

Świat wielobiegunowy jest programem, jaki po raz kolejny przestawił Władimir Putin podczas spotkania Klubu Wałdajskiego, 5 października 2023 roku. Obok wielu propagandowych stwierdzeń podkreślał w swym przemówieniu, że narzucanie własnego zdania innym państwom prowadzi do konfrontacji militarnej i ideologicznej. Oczywiście krytykował USA i cały obóz państw zachodnich jako państwa, które bezprawnie dążą do pozycji hegemona. Nie ukrywał, że wojna w Ukrainie jest narzędziem, by podważyć obecną pozycję globalną USA, które nie liczą się w sposób wystarczający z interesami Rosji. Zatem podczas tej wojny idzie o nowe zasady, na których ma się opierać porządek na świecie. Oskarżał Zachód o działania w oparciu o mentalność kolonialną. Krytykował „bezduszny zachodni uniwersalizm” i dążenia do budowy jednego systemu globalnego. Obiecywał za to, że Rosja chce ochraniać różnorodność polityczną i gospodarczą.

Czytaj więcej

Były doradca Trumpa: Putin igrał z ego i niepewnością prezydenta USA

Jak wiadomo, obecnie w Unii Europejskiej dominuje dążenie do reformy traktatu o Unii Europejskiej, czyli do dalszej centralizacji władzy. Oznacza to, że dla euroentuzjastów zwycięstwo Trumpa w USA jest złym sygnałem. Za czasów jego prezydentury Stany Zjednoczone nie będą wspierać większej integracji Unii Europejskiej. Będą za to zainteresowane umacnianiem niepodległości poszczególnych państw i nie będą zainteresowane likwidacją państw narodowych. Tymczasem według zwolenników dalszej pogłębionej integracji narody europejskie dzięki zmianom w traktacie mają się w kilkudziesięciu kolejnych dziedzinach  podporządkować władzy w Brukseli. Jednocześnie Unia Europejska ma zerwać dotychczasowe zależności od USA. Ma być suwerenna wobec Waszyngtonu. Ma jej zatem przysługiwać suwerenność, a więc ta cecha, której sama odmawia narodom, które ją stworzyły. Unia ma być państwem federalnym, a każdy naród ma odpowiadać za to, co robi lub czego nie robi przed władzą polityczną, finansową  i sądowniczą w Brukseli.

Republikanie chcą zabezpieczać amerykańskie interesy, ale nie poczuwają się do misji, aby cały świat ukształtować według swego wzoru

Kamala Harris i Donald Trump mają inne podejście do polityki międzynarodowej

Wybory w USA nie są zatem tylko rywalizacją osób i programów dotyczących wewnętrznych spraw Ameryki. Harris i Trump to przede wszystkim inne podejście do polityki międzynarodowej, do tego, jak i z kim USA mają kształtować świat. W tym miejscu pragnę zauważyć, że podejście republikanów jej dużo bardziej  realistyczne i tolerancyjne wobec reszty świata niż podejście demokratów. Republikanie chcą zabezpieczać amerykańskie interesy, ale nie poczuwają się do misji, aby cały świat ukształtować według swego wzoru. Interesuje ich zatroszczenie się o własne interesy poprzez negocjacje z innymi aktorami międzynarodowymi. W tym sensie republikanie mają szansę, by łatwiej porozumieć się z rywalami USA, zwłaszcza z Chinami i z Rosją. Oba te mocarstwa w sposób stanowczy odrzucają wizję jednego globalnego porządku na świecie. Każde z nich jest za tym, by świat funkcjonował jako ład wielobiegunowy.

Czytaj więcej

Tim Walz apeluje do Partii Demokratycznej: Wyśpicie się, gdy będziecie martwi

Dla republikanów ważne jest, by hamować ambicje imperialne mocarstw, a nie, by przebudować ich ustrój wewnętrzny. Celem republikanów jest cywilizować politykę zagraniczną innych państw, a nie wychowywać inne narody. Punktem odniesienia jest dla nich 14 punktów Wilsona, który obiecywał wszystkim narodom suwerenne państwa. Dziś dla republikanów samo prawo międzynarodowe nie jest wystarczającą gwarancją pokoju. Aby pilnować go, USA budują przewagę militarną, dzięki której mogą ograniczać zapędy imperialne innych mocarstw.

Wybory prezydenckie w USA są także głosowaniem nad amerykańską polityką zagraniczną. Ze względu na fakt, że USA mają status mocarstwa, głosowanie w tym kraju ma znaczenie dla wszystkich państw na świecie. Wkrótce przekonamy się, czy zwycięży polityka akceptacji zróżnicowanego świata, czy wygra podejście globalistów.

Autor

Jan Parys

Był ministrem obrony narodowej w rządzie Jana Olszewskiego (1991–1992), a także szefem gabinetu politycznego ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego (2015–2018). W latach 1999–2003 był wiceprezesem Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie

Najczęściej patrzy się na wybory w USA jak na zderzenie dwojga  kandydatów z różnych partii, którzy chcą rządzić Ameryką. Tymczasem dla nas, żyjących w Europie, ważniejsza jest refleksja o tym, co to oznacza dla reszty świata? W tym względzie komentatorzy przypisują często Donaldowi Trumpowi poglądy krytyczne wobec Europy, a Kamali Harris opinie proeuropejskie. Moim zdaniem nie jest to cała prawda. Prawdziwe różnice w poglądach na świat między kandydatem z Partii Republikańskiej i Demokratycznej wynikają z czegoś innego. Od wielu lat bowiem politycy tych ugrupowań mają zupełnie inną wizje ładu międzynarodowego.  

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Ireneusz Krzemiński: Rząd stosuje te same zasady przy obsadzaniu stanowisk, co PiS
Publicystyka
Roch Zygmunt: Po co Donaldowi Tuskowi Pałac Prezydencki? Dla dobra rządu
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Szymon Hołownia odda partię Katarzynie Pełczyńskiej-Nałęcz. Czy Polska 2050 przetrwa?
Publicystyka
Jerzy Surdykowski: Klęska, zdrada, sukces? Co ma być polską narracją?
Publicystyka
Joanna Ćwiek-Świdecka: Nowy rok szkolny, stare problemy z kadrą nauczycielską
Publicystyka
Stefan Szczepłek: Wojtek Szczęsny przerósł ojca