Wypowiedź prezydenta Andrzeja Dudy o gotowości przyjęcia na terytorium Polski broni nuklearnej miała prawo zelektryzować naszą opinię publiczną. Choćby dlatego, że zgodnie z konstytucją to nie prezydent, lecz rząd prowadzi politykę obronną. A ze strony rządu nie pojawiały się wcześniej żadne sygnały świadczące o przygotowaniach do takiego kroku. To jest sprawa o największym ciężarze gatunkowym, więc nie obyłoby się zapewne bez nawet nieformalnych konsultacji ze środowiskami eksperckimi, nie mówiąc już o konsultacjach w obrębie głównych sił politycznych w Polsce. A przecież prezydent reprezentuje przeciwny rządowi obóz polityczny i już nieraz dawał dowody swojej do niego niechęci, a nawet zachowań dywersyjnych wobec działań rządu. Zatem tę wypowiedź można byłoby potraktować jako podrzucenie rządowi kukułczego jaja (albo lepiej: gorącego kartofla), aby móc się potem przyglądać, co rząd z tym zrobi i mieć pretekst do złośliwych, nieprzyjaznych komentarzy. Można byłoby, gdyby nie – powtarzam – ciężar gatunkowy sprawy.