Wiceminister sprawiedliwości, pan Krzysztof Śmiszek, zapowiedział – jako kolejny przedstawiciel koalicji – że wkrótce zostanie zaprezentowany projekt karania za „mowę nienawiści”. Konstrukcja ma być podobna jak obecnie w przypadku art. 256 kodeksu karnego, który penalizuje obecnie nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość. W nowym katalogu mają się znaleźć płeć, tożsamość płciowa, orientacja seksualna, wiek, niepełnosprawność. Przestępstwo to byłoby ścigane z urzędu.
Sparaliżować debatę
Paradoksem jest, że przedstawiciel władzy, która przedstawiała się jako mająca zwrócić ludziom wolność zabraną przez PiS, zapowiada regulację uderzającą w wolność słowa bardziej niż jakakolwiek ustawa uchwalona w ciągu ośmiu lat rządów poprzedników. Każdy, kto wolność słowa sobie ceni, powinien przeciwko temu planowi gorąco protestować.
Czytaj więcej
Tylko mała grupka obywateli jest przerażona tym, jak nasze państwo pędzi prosto na ścianę.
Wolność słowa jest jedną z najważniejszych wartości w demokracji. W Polsce jest i tak nadmiernie ograniczona. Przede wszystkim w kodeksie karnym trwa w najlepsze niesławny artykuł 212, ale też podobną ochroną cieszą się prezydent (art. 135 k.k.), konstytucyjne organy Rzeczypospolitej (art. 226 k.k. – kiedyś z tego artykułu ścigano autorów hasła „Donald, matole, twój rząd obalą kibole”) oraz „uczucia religijne” (art. 196 k.k.) – co jest również pojęciem skrajnie subiektywnym i nieprecyzyjnym. Teraz koalicja chciałaby do tego dorzucić przepisy, które sparaliżują debatę – mimo wszystko w naszym kraju cieszącą się nadal większą swobodą niż w wielu krajach Zachodu. Gdy pan Śmiszek stwierdza, że podobne regulacje w wielu państwach już są, to tak naprawdę ostrzega nas przed podobnymi skutkami tychże w Polsce.