Jakie konsekwencje będzie miało to, że jeszcze co najmniej przez osiem–dziesięć tygodni – w optymistycznym scenariuszu – nie będzie do końca jasne, w jakim formacie do Sejmu wystartuje opozycja? Ostatnie miesiące to intensywna debata – prowadzona w pewnych chwilach bardziej przez niektóre media niż przez samych polityków – o tym, czy powinna powstać jedna lista, czy nie. Tymczasem zgodnie z naszymi informacjami od czasu, gdy w styczniu doszło do kłótni o ustawę o Sądzie Najwyższym, rozmowy prowadzone na poziomie liderów w czworokącie PSL, Polska 2050, Lewica, Platforma w praktyce ustały. Jeśli jest komunikacja, to co najwyżej „bilateralna”. Sam Donald Tusk ostatnio dał do zrozumienia, że przynajmniej SMS-owo z innymi liderami opozycji się kontaktuje. Ale nowych rozmów w pełnym gronie, przy stole czy stoliku, od stycznia – jak wynika z naszych ustaleń – nie było.
Trwają za to intensywne rozmowy polityczne na linii PSL–Polska 2050 Szymona Hołowni. Możliwe, że jeszcze przed Wielkanocą zostaną ogłoszone pierwsze ich efekty, ale cała umowa koalicyjna – która ma być jawna, jak niedawno deklarował Michał Kobosko w #RZECZoPOLITYCE – będzie ogłoszona później. To realnie może być jedyna konsolidacja na opozycji sejmowej w tych wyborach.
Czytaj więcej
Donald Tusk musi czymś przykryć swoje pasmo porażek - tak sekretarz generalny PiS Krzysztof Sobolewski ocenił deklarację lidera PO w sprawie wprowadzenia po wyborach "babciowego", czyli dodatku dla matek wracających do pracy.
W praktyce aż do chwili rejestracji list w PKW wszystkie rozwiązania są możliwe. Teoretycznie, bo większość naszych rozmówców z opozycji doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że przedłużanie w nieskończoność stanu zawieszenia szkodzi wszystkim w Sejmie po stronie konkurencji dla PiS. Co więcej, wakacyjna kampania wyborcza rządzi się też swoimi prawami – wyborcy, być może znużeni bezustanną walką o ich głosy, będą mniej podatni na komunikaty. To w praktyce oznacza, że czerwiec to deadline.
Ale od samego dyskutowanego w nieskończoność formatu startu ważniejsze jest coś innego. I to główne ryzyko obecnej, długiej debaty. Liczy się wrażenie, jakie opozycja robi na wyborcach, przekonanie o gotowości – lub jej braku – do rządzenia. Zwłaszcza poza rdzeniami partii – wśród letnich zwolenników, niezdecydowanych oraz tych, którzy w ogóle nie głosują. Bo w Polsce są rezerwy głosów – i jeśli ktoś będzie potrafił je „uruchomić”, to może zyskać przewagę.