Reklama
Rozwiń

Zofia Żurek: Genetyczny imperializm

Rosja była i nadal jest imperium kolonialnym i właśnie w takich kategoriach powinna być postrzegana oraz oceniana – pisze publicystka.

Publikacja: 07.03.2023 03:00

Zofia Żurek: Genetyczny imperializm

Foto: EPA/ALEXEI NIKOLSKY / POOL

Niedawno minął rok od napaści Rosji na Ukrainę. Rok, w którym armia agresora, dopuszczając się licznych zbrodni, w sposób systemowy niszczy najechany kraj, jego ludność i całą infrastrukturę. Świat spogląda na to oniemiały, ale przecież nie jest to pierwsza taka wojna, którą toczy rosyjski reżim, ani też nie pierwsze takie zbrodnie, jakich się dopuszcza.

W tym kontekście nie od rzeczy będzie przypomnienie, że podstawową przyczyną, która stoi za tymi działaniami, jest imperialne dążenie do dominacji nad całym regionem Europy Środkowo-Wschodniej, Kaukazem oraz Azją Centralną. Rosja bowiem była i nadal jest imperium stricte kolonialnym i właśnie w takich kategoriach powinna być postrzegana i oceniana.

Inny schemat, to samo zjawisko

Niektórym taka konstatacja może się wydać nieuprawniona. Przedstawiciele pokolenia urodzonego za zimnej wojny zapewne pamiętają, że Związek Radziecki szczycił się swoim sprzeciwem wobec zachodniego, zwłaszcza amerykańskiego, imperializmu i kolonializmu w krajach globalnego Południa. Sowiecka historiografia przez wszystkie przypadki odmieniała słowa „kolonizacja” i „kolonializm” w odniesieniu do państw Zachodu, ale równie mocno unikała ich w odniesieniu do własnej historii.

Czytaj więcej

Grzegorz W. Kołodko: Szaleństwo do kwadratu

Nie zmienia to jednak faktu, że wiele schematów charakterystycznych dla polityki kolonialnej powtarza się w historii, kulturze i funkcjonowaniu Rosji. Nie ma przy tym istotnego znaczenia to, że rosyjski schemat kolonialny nie zawsze idealnie odpowiada kolonialnym schematom imperiów zachodnich.

Co więcej, wiele wskazuje na to, że Rosja swojej kolonialnej przeszłości się nie wstydzi i nie zamierza za nią jakkolwiek przepraszać, a także, co być może ważniejsze, tę kolonialną politykę kontynuuje. Bez względu na to, pod jakimi sztandarami by nie funkcjonowały, władze w Rosji nie będą widziały potrzeby rozliczenia się ze swoją imperialną i kolonialną przeszłością, ani tym bardziej jej zakończenia.

Czytaj więcej

Marek A. Cichocki: Współodpowiedzialność Merkel

W swoim orędziu do Zgromadzenia Federalnego w rocznicę napaści na Ukrainę, będącym kompilacją kłamstw i manipulacji, prezydent Putin stwierdził, że Zachód nie zmyje hańby kolonializmu, jaką przez stulecia narzucał innym narodom. Umknęło mu najwyraźniej, że o ile rzeczywiście wiele krajów globalnej Północy ma do spłacenia rachunek krzywd, o tyle jednak proces rozliczenia swojej własnej przeszłości rozpoczęło. Rosja nie tylko oczywistym faktom w tym zakresie zaprzecza, ale wręcz schematy kolonialne nadal stosuje.

Jakby czas się zatrzymał

Pod tą misternie utkaną siecią kremlowskiej propagandy kryją się fakty, które czekają na to, żeby zetrzeć z nich grubą warstwę kurzu. Inne, jak mapa rozwoju terytorialnego Rosji, są widoczne od razu. Potęga Imperium Rosyjskiego była zbudowana na podbojach krajów Europy Środkowo-Wschodniej, Kaukazu, Azji Centralnej i Syberii. W jej szczycie Imperium Rosyjskie rozciągało się od Morza Bałtyckiego po Kamczatkę, wchłonęło ponad 200 grup etnicznych i obejmowało 11 stref czasowych. Przejęcie tak wielu ziem było niemożliwe bez użycia przemocy wobec rdzennej ludności i bez stosowania metod kolonizacyjnych. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że ten modus operandi był źródłem powodzenia Rosji od zarania jej dziejów – ziemie Wielkiego Księstwa Moskiewskiego bynajmniej nie obfitowały w bogactwa naturalne, ani też nie należały do szczególnie urodzajnych. Dostarczycielem dostatku dla imperialnego „centrum” stały się zatem „peryferie”.

Federacja Rosyjska odziedziczyła cały ten arsenał funkcjonowania kolonialnego imperium: począwszy od bogacenia się na surowcach naturalnych kolonizowanych ziem, poprzez budowanie narracji na temat ich „wrodzonej” rosyjskości, a często rusyfikowaniu i wynaradawianiu rdzennej ludności, a na militarnych napaściach kończąc. Poza sporem jest to, że wszystkie te „militarne operacje” Federacji Rosyjskiej zawierają w sobie wiele cech wojen kolonialnych: chodzi w nich o utrzymanie stanu posiadania nad terytoriami, nad którymi Rosja po rozpadzie Związku Radzieckiego utraciła kontrolę. Jakby czas się w tym miejscu zatrzymał: przywódcy Rosji nie dostrzegli, że świat jest już w innym miejscu, niż był nawet w XIX wieku. Po dwóch wojnach światowych, które zabrały setki milionów istnień ludzkich i cofnęły ludzkość w rozwoju o dziesiątki lat, zbrojna napaść na sąsiedni kraj, tylko dlatego, że ma określone zasoby, które można zawłaszczyć, jest zwyczajnie nieakceptowalna.

Długa historia „operacji specjalnych”

Jeszcze we wrześniu 1991 r., kiedy ówczesny przywódca czeczeńskiego ruchu niepodległościowego Dżochar Dudajew zakwestionował rosyjską supremację, prezydent Borys Jelcyn wysłał do Groznego rosyjskich komandosów. Mało kto dzisiaj pamięta, ale tę „operację” również nazwano „specjalną”. Okazała się ona porażką, niestety, równie krótkotrwałą jak niepodległość, którą przyniosła Czeczenii.

Zgodnie z prawem Federacji Rosyjskiej Czeczenia jako autonomiczna republika miała prawo do ogłoszenia niepodległości. Szybko jednak okazało się, że to prawo to puste frazesy, które w każdej chwili można zamienić w narrację o nienawidzących Rosji nacjonalistach.

Czeczenia cieszyła się niepodległością niecałe trzy lata. Bez jakiegokolwiek większego wsparcia z zewnątrz mały, zniszczony konfliktem kraj zaczął popadać w chaos i bezprawie. Nierówność relacji między metropolią (Rosją) a kolonią (Czeczenią/Iczkerią) umożliwiła Moskwie łatwe przejęcie narracji usprawiedliwiającej wybuch II wojny czeczeńskiej. Tam, gdzie Czeczeńcy wcześniej mówili o wojnie o wolność, tam Rosja budowała narrację o wojnie z terroryzmem i gwałcicielami praw i wolności obywatelskich. W ostateczności zarówno obojętność zachodnich mocarstw, jak i czas zadziałały na korzyść Imperium Rosyjskiego i pogrzebały marzenia o Czeczeńskiej Republice Iczkerii.

Czytaj więcej

Artur Bartkiewicz: Nie pozwólmy złu wygrać w ciszy. Z tą Rosją nie mamy o czym rozmawiać

Przeprowadzony w Gruzji rosyjski blitzkrieg z sierpnia 2008 r. miał już wyraźny charakter zewnętrznej inwazji. Gruzja formalnie nie była autonomicznym regionem, ale stanowiła odrębne państwo, zatem nie można było realizacji kolonialnych interesów sprowadzić do wewnętrznej sprawy Federacji Rosyjskiej.

Obietnica członkostwa w NATO złożona Gruzji uzmysłowiła Putinowi, że może ona na trwałe wyzwolić się spod kurateli Moskwy. Z punktu widzenia interesów Rosji tymczasem Gruzja to kraj tranzytowy, który mógłby zapewnić Europie dostawy nierosyjskiej ropy i gazu, a jego gospodarka i międzynarodowe relacje systematycznie rosły. Zastosowano zatem znany schemat – separatystyczne dążenia prorosyjskiej ludności Abchazji i Osetii Południowej. Rosja zgodziła się na podpisanie zawieszenia broni z Gruzją, uznając jednocześnie niepodległość Abchazji i Osetii Południowej.

Ocena działań przywódców Federacji Rosyjskiej nie jest optymistyczna. Bez względu na to, w jakim ustroju politycznym istnieje i kto konkretnie dzierży carskie berło i jabłko oraz „rząd dusz” sprawuje, jest to imperium niezdolne do uszanowania prawa innych narodów do samostanowienia.

Zofia Żurek

Autorka jest studentką historii i stosunków międzynarodowych na SOAS University of London


Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Ucieczka Romanowskiego to początek problemów PiS
Publicystyka
Jerzy Haszczyński: Magdeburg. Nowy rozdział historii terroru
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Andrzej Duda pasuje do MKOl
Publicystyka
Kryzys polityczny wokół ministra Wieczorka zatacza coraz szersze kręgi
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Publicystyka
Jan Zielonka: Co przyniesie następny rok?
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku