Demokracja wymaga posiadania szanowanych instytucji i ich poszanowania. Wymaga rozumienia, że w dłuższej perspektywie instytucje są ważniejsze od indywidualnego przywództwa. Instytucje i to, co nazywamy świadomością instytucjonalną, zapewniają stabilność trwania w systemie, w którym z zasady horyzont trwałości wyznacza kadencja wyborcza. Instytucje są także kluczowe w budowaniu konsensusu, a zwłaszcza obszarów racji stanu, które powinny być nienaruszalne, niezależnie od wyników wyborów.
Część z tych obszarów to rodzaj oczywistej, choć niekoniecznie spisanej umowy społecznej. Część zapisana jest w okrągłych i niezobowiązujących przepisach konstytucyjnych. Żyjemy w Polsce, jesteśmy Polakami poprzez obywatelstwo, a niekoniecznie więzy krwi, chcemy żyć w państwie niepodległym, dobrze funkcjonującym i dostatnim.
Niski szacunek
Realizacja tych postulatów, droga dochodzenia do ogólnych, zrozumiałych samo przez się celów z założenia podlega weryfikacji wyborczej, ale one same nie powinny być podważane, tak jak nie powinno być podważane samo istnienie instytucji niezbędnych do osiągnięcia tych celów. Tyle teoria.
Czytaj więcej
Jeżeli PiS wygra wybory, samorządowcy będą głównym pretendentem do odebrania im władzy.
W praktyce, zwłaszcza w Polsce, szacunek do instytucji jest niebywale niski, a potrzeba chodzenia na skróty wydaje się wybitnie zakorzeniona w społeczeństwie, niemal wmontowana w nasze DNA po ponad stuleciu zaborów i prawie pół wieku komunizmu. Swoje dołożył też stan wojenny, gdzie z istoty konspirowania wynikała atomizacja niepodległościowego wysiłku i gdzie każdy z jako takim instynktem przywódczym był sobie sam sterem, żeglarzem i okrętem.