Jeszcze niespełna dwa tygodnie temu trwaliśmy w przeświadczeniu, że żyjemy wszyscy w jednym świecie. Pandemia czy kryzys klimatyczny mocniej ten fakt w ostatnim czasie nam uświadamiały, i to pomimo rosnących na świecie nierówności, zrywanych łańcuchów dostaw czy rosnącego geopolitycznego oraz geoekonomicznego napięcia między potęgami. Czy jesteśmy właśnie świadkami prawdziwego rozpadu tego jednego świata?
Czytaj więcej
Mariupol okrążony. Trzeba ewakuować ponad 200 tys. ludzi. My rozmawiamy, a oni tam umierają – alarmuje z Kijowa Iryna Wereszczuk, wicepremier Ukrainy.
Dotąd zwykle posługiwaliśmy się pojęciem globalizacji i współzależności, aby opisywać ten fenomen jednego świata, który zaczął powstawać po II wojnie światowej i w pełni pojawił się wraz z końcem zimnej wojny. Zakładano też, że jest to raczej rozwój jednokierunkowy, a więc nie wyobrażano sobie, by powstały jeden świat mógł się znów zupełnie rozpaść. Myślę, że nawet Chiny, uznane od jakiegoś czasu przez Amerykę za swojego głównego światowego antagonistę, nie zakładały takiego rozpadu ani nie dążyły do niego, lecz raczej chciały w ramach istniejącego jednego świata dokonać stopniowego przejęcia prymatu nad nim.
Wywołanie przez Rosję pełnoskalowej wojny, której celem jest zniszczenie ukraińskiej państwowości i zintegrowanie siłą Ukraińców z Rosjanami, zmienia zupełnie te wszystkie dotychczasowe kalkulacje i stawia pytanie o możliwość dalszego istnienia jednego świata, w którym żyliśmy dotąd. Mówi się o nowej zimnej wojnie i o nowej żelaznej kurtynie. Wprowadzone przez Zachód sankcje faktycznie odcinają Rosję od świata na wielu poziomach w bezprecedensowy sposób. Rosja przez cenzurę i inne działania, przede wszystkim jednak przez okrutny sposób prowadzenia wojny w Ukrainie, odcina się od świata sama.