Dokonując zmasowanej agresji na Ukrainę, Moskwa dała szansę Zachodowi, zwłaszcza zachodnim mocarstwom z Niemcami włącznie, naprawy błędów popełnionych w podejściu do Rosji w latach 90. Wtedy została przez Zachód potraktowana nadzwyczaj wyrozumiale i szczodrze. Jako sukcesorki Związku Sowieckiego nikt nie pytał jej o odpowiedzialność za zbrodnie popełnione przez ZSRR. Nikt się od Moskwy nie domagał odszkodowań za zbrodnie popełnione wobec sąsiadów czy korekty narzuconych siłą przez Stalina granic.
Przeciwnie, Rosję noszono na rękach, użalano się nad jej rzekomymi bólami fantomowymi po utracie imperium, proszono o zgodę na udzielenie gwarancji bezpieczeństwa jej byłym ofiarom. Udzielono jej także dużej pomocy finansowej i przyjmowano do różnych organizacji czy instytucji nawet wtedy, gdy nie spełniała elementarnych warunków członkostwa, jak do Rady Europy (!) czy grupy G7, która stała się G8. Złodziejscy oligarchowie kolonizowali strefy luksusu we Francji czy Londynie, a ich wory złota były i są mile widziane w „neutralnej” (bynajmniej nie pod tym względem) Szwajcarii.
Czytaj więcej
Sekretarz stanu USA Antony Blinken powiedział, że Stany Zjednoczone współpracują ze swoimi sojusznikami w Europie w celu rozważenia możliwości wprowadzenia zakazu importu rosyjskiej ropy naftowej, aby jeszcze bardziej uderzyć w Moskwę za inwazję na Ukrainę.
Następca Borisa Jelcyna – Władimir Putin – mimo że drogę do władzy utorowała mu krwawa łaźnia, którą urządził w Czeczenii, stał się uprzywilejowanym partnerem, wręcz przyjacielem kolejnych zachodnich przywódców, od G.W. Busha począwszy. A Rosja? Tylko grymasiła, straszyła i domagała się więcej.
Wielkoduszny stosunek Zachodu do Rosji potwornie zdemoralizował rosyjskie przywództwo, które traktowało zachodnich przywódców jak frajerów i mięczaków. Wystarczy tupnąć nogą i już na wyścigi wychodzą nam naprzeciw.