Nic już z nas nie będzie. Nie da się Polaków, zjadaczy chleba, w anioły przerobić, choć wysiłki w tym kierunku podejmowane są od z górą 200 lat. Sprawa jest beznadziejna. Mimo doskonałych projektów, działań melioracyjnych najświatlejszych jednostek, pomocy zagranicznych ekspertów od nawadniania stan wód w głowach polskich ciągle się nie zmienia i daleko odbiega od średniej europejskiej. Z wyjątkiem wąskiej elity, nasączonej już wodą po dziurki od nosa, najczęściej sodową.
Nic dziwnego, że w tej sytuacji inżynier dusz ludzkich Jerzy Pilch rzucił na łamach piątkowego „Dziennika” mokry ręcznik. Trudno. Skoro nic się nie da zrobić z ciemnym, homofobicznym, antyniemieckim ksenofobem polskim, trzeba dać sobie spokój i ogłosić powstanie w sercu zatroskanej stanem ducha Polaków Europy skansenu debilizmu i zacofania, w którym (używając słów felietonisty „Dziennika”) Polacy w „prasłowiańskich gaciach” będą wychodzić rano na przyzbę i „pierdzieć” smrodliwie na bliższych i dalszych sąsiadów.
Biedny inżynier Pilch, specjalista od naprawiania duszy, nie wie widocznie, jakie warunki techniczne trzeba spełnić, aby stworzyć nowego człowieka. Doświadczenie historyczne nas uczy, że pierwszym warunkiem pierekowki dusz w pożądanym kierunku są wielkie, priorytetowe, gigantyczne inwestycje, tak wzniosłe, aby mogły przesłonić cały świat. Piramidy. Wiszące ogrody. Wieże Babel. Autostrady. Biełamor Kanały. Dopiero z rydlem w ręku, w kolektywie można łatwo ugnieść, ulepić nowego człowieka.
Dopiero gdyby Polaków zjednoczyć wokół idei przekopania drugiej Wisły i usypania drugich Tatr, to ramię przy ramieniu trudziliby się homofobi z homoseksualistami
Jestem pewny, że gdyby wszystkich Polaków zjednoczyć wokół idei przekopania drugiej Wisły i usypania drugich Tatr, to w pierwszym szeregu kopiących i sypiących, ramię przy ramieniu trudziliby się homofobi z homoseksualistami, aby potem dopiero, przy pieczeniu kartofli w ognisku, gwarzyć przyjaźnie o wykluczeniu.