Lenin to nie Elvis, nie musi być wiecznie żywy

Przywracanie Stoczni Gdańskiej imienia Lenina nie jest lekcją historii. To przywracanie do przestrzeni publicznej nazwiska jednego z najkrwawszych oprawców w historii świata

Publikacja: 14.05.2012 22:03

Mariusz Staniszewski

Mariusz Staniszewski

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Chyba już do końca świata będziemy skazani na dyskusje o tym, co jest symbolem komunizmu w Polsce. Z jednej strony mamy saturator, oranżadę w proszku oraz filmy Stanisława Barei, w których realny socjalizm był okresem tyleż uciążliwym, co groteskowym. Nieprzyjemnym, ale jednocześnie śmiesznym. Po drugiej stoją dziesiątki tysięcy ofiar skazanych na śmierć lub wieloletnie więzienie, stracone szanse i złamane życiorysy milionów ludzi, terror, przemoc i skrytobójstwa bezpieki do ostatnich dni istnienia PRL.

Pierwsi z przyjemnością bawią się w klubach PRL, w których ściany zdobią plakaty przodowników pracy i stróżów systemu, a z głośników telewizorów spikerzy o kartonowych głosach sączą jedynie słuszną prawdę.

Drudzy gonią bolszewika z pomnika, bo uważają, że komunizm jako trująca ideologia powinien być rugowany z przestrzeni publicznej. Za wszelką cenę starają się przywracać pamięć ofiar zbrodniczego systemu i przypominają przestępczą przeszłość jego przywódców.

To właśnie w tym kontekście należy patrzeć na przywrócenie historycznego kształtu kolebki "Solidarności". Według władz Gdańska brama ma być swoistym muzeum, w którym obok napisu "im. Lenina" znajdą się postulaty strajkujących stoczniowców. Ma to być swoisty skansen przypominający o historii tego miejsca.

Pomysł to dość kontrowersyjny. Muzea totalitaryzmów potrzebują szczególnej oprawy. Ich zadaniem jest utrzymanie w pamięci symboli zbrodniczych ideologii. Pokazują, jak niebezpieczne jest używanie czerwonego czy brunatnego sztandaru i przypominają, jak rodzi się nienawiść.

O tym, jak wielkie jest znaczenie symboli, świadczy radość tłumów z obalenia pomnika Feliksa Dzierżyńskiego w Polsce czy Saddama Husajna w Iraku. Dla nich to był dzień zwycięstwa.

Dziś jednak zbrodniarze zamieniają się w postaci popkulturowe. Pal sześć mordercę Che Guevarę  - jemu prawdziwego oblicza już przywrócić się nie da. Zostanie pewnie na koszulkach młodych buntowników. Ale Lenin? Społeczeństwo na zawsze powinno być od niego uwolnione. Także od jemu podobnych.

Bo jeśli w ten sposób zaczniemy przywracać historię, to Stadion Olimpijski we Wrocławiu powróci do im. Hermanna Goeringa, Uniwersytet Wrocławski do im. Bieruta, a Pałac Kultury i Nauki do im. Stalina. To chyba upiorna wizja historii.

Chyba już do końca świata będziemy skazani na dyskusje o tym, co jest symbolem komunizmu w Polsce. Z jednej strony mamy saturator, oranżadę w proszku oraz filmy Stanisława Barei, w których realny socjalizm był okresem tyleż uciążliwym, co groteskowym. Nieprzyjemnym, ale jednocześnie śmiesznym. Po drugiej stoją dziesiątki tysięcy ofiar skazanych na śmierć lub wieloletnie więzienie, stracone szanse i złamane życiorysy milionów ludzi, terror, przemoc i skrytobójstwa bezpieki do ostatnich dni istnienia PRL.

Publicystyka
Weekend straconych szans – PiS przejmuje inicjatywę w kampanii prezydenckiej?
felietony
Marek A. Cichocki: Upadek Klausa Schwaba z Davos odkrywa prawdę o zachodnim liberalizmie
Publicystyka
Koniec kampanii wyborczej na kółkach? Dlaczego autobusy stoją w tym roku w garażach
analizy
Jędrzej Bielecki: Radosław Sikorski nie ma już złudzeń w sprawie Donalda Trumpa
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Publicystyka
Marek Migalski: Rafał Trzaskowski, czyli zmienny jak prezydent