Powszechnie oczekiwana reelekcja Bronisława Komorowskiego podcina rywalom skrzydła i sprawia, że dziś, na dziewięć miesięcy przed wyborami, nie ma nikogo, kto wyrastałby na realnego konkurenta urzędującego prezydenta.
Siła sondaży sprawia, że lokator Belwederu, który chcąc uniknąć długiej kampanii, ma wyczekiwać z ogłoszeniem startu niemal do ostatniej chwili, nie musi się martwić o wsparcie Platformy. Co prawda w ostatnich latach kilkakrotnie pojawiały się doniesienia, że dawna partia prezydenta i jej wyjeżdżający do Brukseli lider nie palą się do szukania w partyjnej kasie pieniędzy, by sfinansować jego kampanię, ale dziś wydają się one przeszłością. Niemal pewna wygrana kandydata, wahające się sondaże PO i zmiana rządu sprawiają, że wykorzystanie triumfu Bronisława Komorowskiego do poprawienia notowań Platformy są dla tej partii najlepszą z możliwych taktyk.
Ze wskazania prezesa
Dużo trudniejsze dylematy i znacznie twardsze orzechy do zgryzienia ma przed wyborami PiS i cały obóz prawicy. Jarosław Kaczyński przez ostatnie lata składał sprzeczne deklaracje dotyczące swego startu, ale ostatecznie – i jak się wydaje, nic się w tej sprawie już nie zmieni – uznał, że nierokująca zwycięstwa walka o Pałac Prezydencki przyniesie mu więcej strat niż zysków, i nie zdecydował się na rzucenie rękawicy. A to postawiło przed PiS zadanie znalezienia godnego zastępcy. Przed PiS, dlatego że umowa o współpracy z ugrupowaniami Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina to właśnie Prawu i Sprawiedliwości daje przywilej wskazania kandydata całego obozu.
Tyle że – jak podpowiada strategia partyjna – musi to być ktoś, kto będzie w stanie udowodnić, iż każdy desygnowany do prezydenckiego fotela przez największe ugrupowanie opozycji jest w stanie podjąć równorzędną walkę z Komorowskim. Ale też wykazać się taką lojalnością wobec partii i jej prezesa, która sprawi, że nawet podjąwszy tę równorzędną walkę i otrzymawszy dobry wynik, będzie znał swe miejsce w szeregu i nie wpadnie na pomysł secesji czy walki o przywództwo w PiS.
Za partyjnymi kulisami rozgrywała się do niedawna walka o to, czy kandydata wyłonić przy pomocy jednoosobowego namaszczenia prezesa czy prawyborów. Politycy PiS pozwalali sobie w tej sprawie – to rzadkość – na jawne okazywanie różnic zdań, a prym w tym korespondencyjnym sporze wiedli: zwolennik prawyborów Adam Hofman i ich przeciwnik Joachim Brudziński. Ostatecznie jak zawsze zwyciężyło zdanie prezesa, który lękając się partyjnych tarć i ostrych walk frakcyjnych, zdecydował, że prawyborów nie będzie i zdaje się coraz bardziej skłaniać do wskazania jako kandydata relatywnie młodego i niedoświadczonego polityka, jakim jest europoseł Andrzej Duda.