Młody anestezjolog ze szpitala na Pomorzu stwierdza u pacjenta śmierć mózgu. Chce go zgłosić jako dawcę, ale słyszy od ordynatora: „Po co się będziesz narażał?". Lekarz nalega, a kolejnego dnia na odprawie słyszy, że ma to być ostatni raz. – Wielokrotnie słyszałem o takich sytuacjach, także w Świętokrzyskiem czy w Małopolsce – przyznaje prof. Marian Zembala, szef Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu.
Na 900 szpitali w Polsce zaangażowanych w dawstwo jest tylko kilkanaście. Dlaczego? – Bo to się zwyczajnie nie opłaca. Pieniądze za opiekę nad dawcą trafiają do kasy szpitala i zasilają np. stołówkę czy pralnię, a nie anestezjologów – mówi proszący o anonimowość szef oddziału intensywnej terapii z południa kraju.