Gdyby ustawa o bezpieczeństwie państwa, nad którą debatuje Zgromadzenie Narodowe, obowiązywała już dziś, ci, którzy sfilmowali policjantów masakrujących przez 40 minut czarnoskórego muzyka Michela Zeclera, zapłaciliby 45 tys. euro kary albo trafiliby do więzienia. Film został jednak rozpowszechniony w sieci, Emmanuel Macron był w szoku, a funkcjonariusze zostali zawieszeni.
Ustawa, która wywołuje od wielu dni gwałtowne protesty we Francji, nie została jednak wycofana. Jest częścią szerszej zmiany strategii francuskiego przywódcy, który na zewnątrz przybrał rolę przywódcy liberałów i anty-Trumpa, ale w granicach Republiki porzucił wizerunek prezydenta siedzącego okrakiem między lewicą i prawicą. Bo do takiej decyzji pchają go sondaże.
Zdaniem Ifop nie ma on na razie poważnych konkurentów na lewicy: możliwa kandydatka socjalistów i mer Paryża Anne Hidalgo zbiera ok. 13 proc. poparcia, podobnie jak radykał Jean-Luc Melenchon.
Le Pen i Macron, z ok. 25 proc. wyborców, są zaś w innej lidze. I o tym, kto zwycięży, zapewne zdecydują głosy zwolenników konserwatywnych Republikanów, którzy wciąż nie rozstrzygnęli, kto w maju 2022 r. będzie reprezentował barwy partii.
Skręt w prawo to też wynik załamania gospodarczego i wzrostu bezrobocia z powodu pandemii i narastającej niepewności. Przybiera wiele postaci. Prezydent postawił w rządzie na polityków twardej prawicy, jak szef MSW Gerald Darmanin czy minister edukacji Jean-Michel Blanquer. Pałac Elizejski zawiesił też podjęty jeszcze przez François Hollande'a proces rozliczenia z niewygodnymi kartami historii: premier Jean Castex ostrzegł, że Francja nie zamierza przepraszać za bilans afrykańskiego kolonializmu.