Na zaproszenie prezydenta Francji we wtorek w Pałacu Elizejskim spotykają się szefowie sztabów generalnych wybranych krajów wolnej Europy, w tym Polski. Tematem ma być wsparcie dla Ukrainy, ale będzie to też okazja, aby pochylić się nad propozycją Macrona objęcia francuskim parasolem atomowym europejskich sojuszników Paryża. Sprawa stała się pilna, odkąd rośnie prawdopodobieństwo, że Donald Trump wycofa gwarancje bezpieczeństwa dla Europy. Przypadek Ukrainy pokazuje, co czeka kraj, który jest ofiarą rosyjskiej agresji, a parasola atomowego nie ma.
– Jestem trochę zaskoczony tą ofertą Macrona. To jest przecież miecz obosieczny: jeśli Francja zapowiada, że użyje sił jądrowych w razie ataku na Polskę czy Rumunię, to automatycznie staje się celem uderzenia jądrowego Rosji, gdyby ta szykowała się do inwazji tych krajów – mówi „Rzeczpospolitej” Christophe Wasinski, ekspert ds. zbrojeń na Wolnym Uniwersytecie Brukselskim (ULB).
Polska należy do krajów, które najbardziej zainteresowały się współpracą wojskową z Francją
Propozycja Macrona został ostro skrytykowana przez jego poprzednika Franҫois Hollande’a. – Odstraszanie jądrowe nie jest czymś, czym można się dzielić - oświadczył były prezydent.
Deklaracja Macrona jest jednak odpowiedzią na apel w tej sprawie przyszłego kanclerza Niemiec Friedricha Merza. W niedzielę w programie Deutschlandfunk sprecyzował on jednak, że chodzi o „uzupełnienie” amerykańskich gwarancji jądrowych. Podkreślił także, że Niemcy nie będą dążyły do budowy własnej broni jądrowej.
Zainteresowanie francuską propozycją wyraziła też Dania i Litwa. Najdalej poszedł jednak w tym kierunku Donald Tusk. Powiedział, że w tej sprawie zostały podjęte rozmowy z Francuzami. Ale oświadczył także, sama Polska będzie musiała inwestować w rozwój wszelkiego rodzaju broni. Zrozumiano to jako sygnał, że w razie czego Warszawa może rozważyć budowę własnej broni jądrowej.