Antoni Słonimski szczerze, choć ironicznie, scharakteryzował kiedyś obiektywną trudność, jaką mają niektórzy z debatą publiczną: „Nie lubię wymiany poglądów. Zawsze na tym tracę”. Choć nieświadomie, wielu polskich polityków wzięło sobie tę złośliwość do serca. Liderzy obozu władzy, na czele z Jarosławem Kaczyńskim, przemawiają głównie we własnym gronie, a jakakolwiek wymiana poglądów nie jest (pewnie z obawy przed stratą) przewidziana.
Wyborcy, także Prawa i Sprawiedliwości, tego nie rozumieją. Jak pokazuje sondaż IBRiS, zgodnie domagają się debaty przed wyborami. Wynika to zapewne z wiary we własnych przywódców. „Już on im powie, jak ich spotka” – myślą naiwnie i niecierpliwie czekają, aż Jarosław Kaczyński zmiecie z powierzchni ziemi Donalda Tuska.
Czytaj więcej
Ponad 80 proc. badanych przez IBRiS na zlecenie „Rzeczpospolitej” wyraża życzenie, by przed wybor...
Debata przełamuje medialny monopol PiS w mediach narodowych
Nic takiego jednak nie nastąpi. Od kilku lat PiS nie rozmawia z przeciwnikami, a jeśli już dochodzi do jakichś konsultacji, to wstydliwie, po cichu i za zamkniętymi drzwiami. Przekonała się o tym kiedyś Lewica, przekonali się ostatnio ludowcy, gdy udali się na rozmowy z premierem w KPRM. PiS nie chce bowiem mącić w głowie swoim wyborcom i pozwolić, by w ich umysłach zasiane zostało ziarno wątpliwości. Bo gdyby jakieś rozmowy czy debaty zaczęły być prowadzone, to mogłoby znaczyć, że rozmówca nie jest agentem Berlina i Moskwy, tylko zwyczajnym przeciwnikiem politycznym. A skoro tak, to ma zdolność honorową i może coś na wymianie poglądów ugrać. Lepiej się więc nie narażać, uznać, że Tusk to zdrajca i udać się na Jasną Górę w towarzystwie ojca Rydzyka. Tu nie istnieje ryzyko straty, bo i do wymiany poglądów nie dochodzi.
Poza tym każda wspólna dyskusja czy debata przełamuje medialny monopol, który PiS z takim trudem i przy nakładzie tak wielkich środków stworzyło sobie w mediach narodowych. Nie po to starannie wygumkowano wszystkich nieprawomyślnych, a resztę na wszelki wypadek poobrażano, żeby teraz nagłaśniać konkurentów poprzez zaszczyt bezpośredniej rozmowy z prezesem. W dodatku zupełnie nie wiadomo, co mogliby powiedzieć i jakie pytanie zadać, więc z punktu widzenia pragmatyki politycznej byłoby to marnowanie cennego czasu antenowego. Teraz jest porządek: Tusk mówi w TVP tylko po niemiecku, i tak ma pozostać.