Jeszcze nigdy w historii szczyt UE z państwem trzecim nie odbywał się w kraju ogarniętym wojną. Bruksela chce pokazać, że stoi murem za Ukrainą i że nie dopuszcza myśli o jej klęsce w wojnie z Rosją. – Wygrana Ukrainy jest potrzebna nie tylko Europie, ale całemu światu. Żeby pokazać, że w dzisiejszych czasach siłowe próby zmiany granic nie popłacają – słyszymy nieoficjalnie w unijnych instytucjach.
Ten symboliczny ton wybrzmiewa też w dwustronnych wizytach zachodnich przywódców nie tylko w Kijowie, ale też w rejonach położonych znacznie bliżej terenu aktywnych działań wojennych. W ostatnich dniach wizytę w Mikołajowie i Odessie złożyła premier Danii Mette Frederiksen.
Czytaj więcej
Dokonanie wyborów, jakie stawia przed UE rosyjska agresja na Ukrainę, wymaga silnego przywództwa. Niemcy nie są go dziś w stanie zapewnić, a kraje takie jak Polska nie chcą wzmocnienia europejskiego centrum dowodzenia.
Ambicje i nadzieje
Unijna delegacja w Kijowie – przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel i przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen – będzie musiała stawić czoło rozbudzonym nadziejom Kijowa, jeśli chodzi o perspektywę dołączenia do UE. Premier Denys Szmyhal powiedział ostatnio, że Ukraina mogłaby zostać członkiem Unii w 2026 r. Kraj ten dostał status kandydata w czerwcu 2022 r., teraz czeka na rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych. Dostał od KE do wypełnienia siedem warunków przejścia do następnego etapu i w najbliższych miesiącach KE przedstawi sprawozdanie na ten temat.
Ale klasyczny raport o rozszerzeniu – obejmujący nie tylko Ukrainę, ale też wszystkie inne państwa kandydujące – zostanie przedstawiony w październiku i dopiero na jego podstawie pojawią się wnioski, czy już teraz rozpoczynać negocjacje akcesyjne. Zatem ambicje Szmyhala oznaczałyby konieczność zamknięcia rozmów w okresie dwuletnim, co wydaje się planem zdecydowanie zbyt ambitnym. Nawet w normalnych czasach Ukraina bardzo odbiegała od standardów UE, a teraz jest jeszcze w stanie wojny.