Wizyta węgierskiego premiera w Berlinie na początku zeszłego tygodnia nie poszła dobrze. Przyznał to sam Viktor Orbán. – Zawsze warto rozmawiać, ale niczego nie uzyskałem – powiedział w rozmowie z „Berliner Zeitung”.
Niemcy, biorąc na poważnie raport Parlamentu Europejskiego, w którym Węgry zostały uznane za „wyborczą autokrację”, przyłączyły się do Holandii, Belgii i Luksemburga, domagając się od władz w Budapeszcie radykalnych kroków w obronie praworządności w zamian za odblokowanie unijnych środków.
Groźba bankructwa
Chodzi zarówno o wart 5,8 mld euro Fundusz Odbudowy, jak i 7,5 mld euro subwencji z funduszy strukturalnych należących do regularnego budżetu Unii. Na utratę tak dużych środków Orbán pozwolić sobie nie może z powodu katastrofalnej sytuacji gospodarczej kraju. W ciągu roku forint stracił 17 proc. wartości wobec euro, znacznie więcej niż złoty (5 proc.). Rentowność dziesięcioletnich węgierskich obligacji poszybowała do 11 proc., co grozi niewypłacalnością kraju. Mimo podniesienia przez bank centralny stóp procentowych do 13 proc. inflacja uparcie utrzymuje się na poziomie 20 proc. w skali roku. A wzrost gospodarczy ma załamać się z ok. 4 proc. w tym roku do ledwie 1 proc. w 2023 r. Rynki finansowe już mocno zaniepokojone rozdawnictwem socjalnych władz przed wyborami parlamentarnymi w kwietniu tego roku, teraz są jeszcze bardziej strapione perspektywą odcięcia Węgier od unijnego wsparcia.
Czytaj więcej
Na oficjalnym profilu węgierskiego rządu na Facebooku opublikowana została grafika z bombą z podpisem „sankcje” oraz hasłem „Sankcje Brukseli nas niszczą”. To ilustracja nawiązująca do prowadzonych przez gabinet Viktora Orbána ogólnokrajowych konsultacji.
Orbán obiecał więc Komisji Europejskiej wprowadzenie 17 ustaw, które mają ukrócić korupcje i defraudację środków unijnych. Rada UE zgodziła się na odłożenie o dwa miesiące (do 19 grudnia) terminu, do którego Budapeszt musi wykazać, że spełnił oczekiwania unijnej egzekutywy. Poza wspomnianymi 17 ustawami Węgry muszą przed końcem roku uzyskać akceptację KE dla samego programu wykorzystania unijnych funduszy (odpowiednika polskiego KPO). Inaczej stracą ok. 70 proc. środków przyznanych im z tego tytułu.