Viktora Orbána świętowano kilka dni temu w sali balowej hotelu Hilton w Dallas nieomal jak Donalda Trumpa. Był gościem Conservative Political Action Conference (CPAC), dorocznym odbywającym się od pół wieku spotkaniu amerykańskich konserwatystów. Organizatorów nie zawiódł, krytykując lewicowe media, o których mówił, że już wie, co o nim napiszą. A mianowicie: „Orbán europejski rasista i antysemita, koń trojański Putina”.
Wywołało to pełne zrozumienia uśmiechy na twarzach zgromadzonych. Było wśród wielu zwolenników teorii spiskowych i prawicowców o narodowo religijnej proweniencji. To wyznacznik współczesnego amerykańskiego konserwatyzmu. W taką narrację wpisuje się doskonale Viktor Orbán, gromiąc węgierskiego emigranta Żyda i filantropa, Georga Sorosa, który „nie wierzy w nic, co jest dla nas cenne” i którego armie w postaci organizacji pozarządowych czy centrów uniwersyteckich „starają się narzucić swą wolę przeciwnikom, na przykład na Węgrzech”.
Największy aplauz w Dallas otrzymał gość z Węgier, mówiąc o tradycyjnej rodzinie i potrzebie zbudowania „prawnego muru wokół naszych dzieci, aby chronić je przed ideologią gender”.
– Węgry to kraj stary, dumny, ale wielkości Dawida, który samotnie walczy z globalistycznym Goliatem. Potrzebujemy obrony totalnej – mówił Orbán. Brzmi to jak wezwanie do połączenia światowych sił prawicowego konserwatyzmu przeciwko „Waszyngtonowi i Brukseli”. Także w sprawie imigracji.
– Byłem pierwszym, który sprzeciwiał się nielegalnej imigracji – oświadczył Orbán w Dallas, tłumacząc, że „imigracja będzie ostateczną i decydującą batalią przyszłości”. To nawiązanie do niedawnego przemówienia w rumuńskim uzdrowisku Baile Tusnad, gdzie przedstawił teorię „narodów ras mieszanych” i mówił o „zalewaniu Europy” przez imigrantów spoza Europy oraz o rzekomej „wymianie ludności” na naszym kontynencie.