Krastew: Putin już przywrócił strefy wpływów

Czasy, gdy Amerykanie bronili wszystkich demokracji świata, właśnie minęły – mówi Iwan Krastew, wybitny politolog.

Publikacja: 13.02.2022 18:49

Iwan Krastew

Iwan Krastew

Foto: Wikimedia

Jest jeszcze szansa na pokój w Europie?

Bardzo trudno cokolwiek tu prognozować. Zaskoczenie jest przecież kluczowym elementem każdej kampanii wojennej. Ale tu decyzja nie tylko należy do jednej osoby, Władimira Putina, ale dodatkowo stara się on utrzymywać Zachód w jak największej niepewności. Moje przeczucie jest jednak takie, że nie idziemy w kierunku inwazji, przynajmniej nie takiej, jaką sobie wyobraża Ameryka. To nie oznacza, że kryzys po prostu się rozejdzie po kościach. Będziemy raczej bardzo długo świadkami eskalacji, deeskalacji, eskalacji, deeskalacji. A to jest bardzo niebezpieczny układ.

Bo jedność Europy wobec Rosji i tak już trzeszczy?

Inwazja na duża skalę byłaby tak silnym szokiem, że doprowadziłaby do natychmiastowej konsolidacji Zachodu. Badania pokazują, że w przeciwieństwie do 2014 r., zachodnia opinia publiczna jest przekonana, iż mamy do czynienia z europejskim kryzysem, a nie tylko konfliktem ograniczonym do Ukrainy. To jest więc zupełnie nowa sytuacja. No bo, czy wcześniej można było sobie wyobrazić, że większość Europejczyków będzie spodziewała się wojny na naszym kontynencie jeszcze w tym roku? Ale jednocześnie mówimy o zmęczonych, wręcz wyczerpanych społeczeństwach, które wychodzą z pandemii, stają w obliczu kryzysu energetycznego, żyją w rozchwianym układzie politycznym jak w Wielkiej Brytanii Borisa Johnsona. To wszystko nie ma co prawda związku z kryzysem na Ukrainie, ale jednak powoduje, że Zachód jest bardziej skłonny do ustępstw. Tym bardziej że Rosja wzmacnia te nastroje, tworząc dodatkowe problemy gospodarcze, organizując kampanie dezinformacyjne, uwalniając cyberataki. Jest takie powiedzenie: statki toną nie z powodu wody, jaka jest wokół nich, ale tej, która dostała się do środka. Jeśli więc Zachód miałby wyjść przegrany z konfrontacji z Kremlem, to z powodu słabszej odporności w stawieniu czoła presji z zewnątrz, a nie braku zdolności do projekcji siły na zewnątrz. Nie chodzi tylko o siłę wojskową czy nawet gospodarczą, ale nastroje społeczne, spójność społeczeństwa, zaufanie do władz. W wielu krajach covid bardzo podciął to ostatnie: wystarczy zobaczyć, jak niski jest tam poziom szczepień. Czy taki rząd, któremu społeczeństwo nie ufa, będzie w stanie zmobilizować naród przeciw Rosji?

Czytaj więcej

#najlepRze2022: Rosja vs Ukraina: a jeśli jutro będzie wojna

Sekretarz obrony Wielkiej Brytanii Ben Wallace uważa, że w powietrzu czuć Monachium: gotowość Zachodu do kupienia pokoju kosztem Ukrainy, jak w 1938 r. zrobił to kosztem Czechosłowacji...

Zachód nie jest w stanie zbyt długo żyć, budząc się każdego dnia z pytaniem, czy Rosjanie już zaczęli wojnę, czy jeszcze nie. Joe Biden od początku tego kryzysu nie blefuje: jasno mówi, że Amerykanie nie przyjdą z odsieczą Ukrainie. I bardzo dobrze, że nikogo nie stara się zwodzić. Ale to oznacza, że nakreśla bardzo jasną granicę między krajami, które są w NATO i tymi, które są poza nim. Tak jasnej granicy wcześniej nie było. Stany nie porzucą krajów należących do sojuszu atlantyckiego, bo to byłby koniec amerykańskiej potęgi. Ale czasy, gdy Amerykanie bronili wszystkich demokracji świata, właśnie minęły.

W tym sensie Putin już więc wygrał: wracają strefy wpływów, zachodnie wartości przestają być uniwersalne...

Zdecydowanie. Widać to choćby po rosyjskiej interwencji w Kazachstanie. Ale trzeba też powiedzieć, że dotychczasowy system istniał tylko dlatego, że nikt nie chciał go na serio przetestować. Rosja i Chiny były na to wcześniej za słabe.

Z tego starcia Rosja może więc tylko wyjść zwycięsko?

Nie, bo Rosja też ma swoje słabości. Rosyjskie społeczeństwo zasadniczo popiera imperialne ambicje Kremla, uważa, że kraj został w latach 90. upokorzony. Ale choć Rosjanie są wrogo nastawiani do Zachodu, to jednocześnie zapewne nigdy w historii nie byli bardziej zoksydentalizowani. Chcą żyć na w miarę wysokim poziomie, dostęp do pewnych towarów uważają za coś oczywistego. Tymczasem rosyjska gospodarka od lat znajduje się w poważnym kryzysie. Dlatego większość społeczeństwa nie popiera aż tak bardzo Kremla, aby pogodzić się z wojną. Wracam tu do idei odporności, tym razem w odniesieniu do Rosji: aby zrozumieć, jak skończy się ten kryzys, nie wystarczy analizować stosunki między państwami. Znacznie ważniejsze jest analizowanie, co się dzieje wewnątrz państw. I tu rzecz jasna żadne nie jest ważniejsze niż Ukraina. Jak wiele ukraińskie społeczeństwo jest gotowe wytrzymać? Można by się spodziewać, że w obliczu groźby wojny ukraińscy politycy się zjednoczą. Tymczasem jesteśmy świadkami otwartego konfliktu obecnego prezydenta z poprzednim, Petrem Poroszenką. To stawia pod znakiem zapytania siłę odporności Ukrainy. Mówiąc w skrócie: ten konflikt tak w Rosji, jak i na Ukrainie może łatwo wymknąć się spod kontroli.

Który kraj jest słabym ogniwem frontu Zachodu?

Są kraje, które jak Polska, państwa bałtyckie czy Szwecja uważają, że mają do czynienia z zagrożeniem egzystencjalnym. Niemcy i Francja, serce Europy Zachodniej, są na to starcie znacznie gorzej przygotowane. Ale trzeba też przyznać, że od końca zimnej wojny niemiecka opinia publiczna nigdy nie była bardziej krytyczna wobec Rosji. Nigdy też do rządu nie weszła partia tak otwarcie krytyczna wobec Kremla, jaką są dziś Zieloni. To bardzo dużo zmienia, choć oczywiście Niemcy będą się nadal ociągali z nałożeniem na Rosję poważnych sankcji, jeśli nie dojdzie do inwazji na Ukrainę na szeroką skalę. Francja jest z kolei w wyborczej gorączce. Ale i tu nasze badania wskazują, że nawet głosujący na skrajną prawicę nie są przekonani do racji Putina. Dla nich kluczem nie jest co prawda obrona demokracji, ale już suwerenności tak. Jeśli mówimy o wyborcach, którzy chcą suwerennej Francji w Unii to nie mogą oni być przeciw suwerennej Ukrainie.

Jak daleko sięgają ambicje Putina?

Rosjanie doskonale wiedzą, że w nadchodzących 10 czy 15 latach Ukraina i Gruzja nie będą członkami NATO. Czemu więc domagają się gwarancji czegoś, co i tak nie nastąpi? Chodzi o symbol tego, że to nie Rosja dostosowuje się istniejącego europejskiego systemu bezpieczeństwa, tylko rozpoczyna się budowa zupełnie nowej konstrukcji. Tu trzeba zwrócić uwagę na rzecz fundamentalną. Otóż układ, jaki wyłonił się na gruzach zimnej wojny, był wynegocjowany między Ameryką i Związkiem Radzieckim, a nie Rosją. A to są zupełnie inne projekty polityczne! ZSRR bardzo obawiał się ruchów narodowych, uniezależnienia się republik radzieckich. W tamtym czasie dla Moskwy najważniejsze było utrzymanie integralności terytorialnej. Stąd tak ostry kurs antynarodowy, antysuwerennościowy. Michaił Gorbaczow liczył, że stawiając na ponadnarodowościową Europę uratuje Związek Radziecki mimo upadku komunizmu. Rosja to natomiast dawne imperium, które chce przekształcić się w państwo narodowe. To wymusza zupełnie inną wrażliwość. Zachód tego nie dostrzegł. Uważał, że słabość, z jaką w latach 90. Kreml reagował na poszerzenie NATO, było akceptacją tego procesu. Dziś Amerykanie przeżywają więc dość gwałtowne przebudzenie. Twierdzą wręcz, że do wojny może dojść już w najbliższą środę. Ja jednak uważam, że z punktu widzenia tego, o czym mówimy, bardziej znaczącą datą jest niedziela, 20 lutego.

Dlaczego?

Z dwóch powodów. To jest 15. rocznica przemówienia Putina na konferencji bezpieczeństwa w Monachium, w której ostrzegał on Zachód przed poszerzeniem NATO. Teraz mógłby oświadczyć: nie chcieliście mnie wtedy słuchać, to czy dziś zapłacicie za to cenę? Bo też tego samego dnia mają się skończyć rosyjskie manewry na Białorusi. Jeśli Kreml wycofa wtedy swoje wojska, będzie to oznaczało ogromny krok ku deeskalacji. Jeśli nie, prawdopodobieństwo ofensywy na wielką skalę znacznie wzrośnie. Dla Rosji sytuacja jest znacznie bardziej korzystna niż w 2014 r. z uwagi na całkowitą podległość Moskwie Aleksandra Łukaszenki, której osiem lat temu nie było. Wtedy Mińsk był sojusznikiem Moskwy, ale jednak prowadził własną grę. Dziś dynamika odbudowy imperium, także dzięki podporządkowaniu Kazachstanu, jest zupełnie inna.

Gdzie w wizji Putina kończą się granice tego imperium?

Wiele mówi o tym esej, jaki sam prezydent napisał w lipcu ub.r. Wbrew dość powszechnemu przekonaniu, nie chce on odbudować Związku Radzieckiego. Chodzi mu raczej o powrót do historycznego imperium rosyjskiego. Duże znaczenie ma też załamanie demograficzne, które jeszcze przyspieszyło z powodu pandemii. Stąd pokusa, aby jak najszybciej konsolidować ludność słowiańską.

Polska, kraje bałtyckie leżą poza ambicjami Putina?

Putin nie planuje dziś zajęcia Rygi czy Warszawy. Ale konflikty, o których tu mówimy, nigdy nie rozwijają się w kierunku, w jakim założyli sobie ci, którzy je zainicjowali. Będą akcje i kontrakcje. Kwestia ukraińska dla Rosji jest trochę jak kwestia niemiecka dla Ameryki w latach 90.: zaczęło się od zjednoczenia Republiki Federalnej, ale potem proces poszerzenia NATO, czyli amerykańskiej strefy wpływów, poszedł znacznie dalej. Nie da się całkowicie wykluczyć, że teraz może być podobnie, tym bardziej, że Kreml nie poprzestaje na postulacie, aby Ukraina nie weszła do sojuszu atlantyckiego. Chce całkowitej przebudowy architektury bezpieczeństwa w Europie.

Znaczenie strategiczne Polski dla Zachodu w nowym układzie znacznie wzrosło. Czy ofiarą może paść z tego powodu demokracja w naszym kraju?

Groźba wojskowej konfrontacji z pewnością całkowicie zmieniła priorytety Zachodu, także gdy idzie o rządy prawa w Polsce. Na tym mogą wygrać ci, którym nie wróżono wygranej. Można do nich zaliczyć polskie władze.

A polskie społeczeństwo?

Badania pokazują, że Polacy są pełni obaw z powodu tego, co się dzieje za ich wschodnią granicą. To może doprowadzić do przełamania przynajmniej w jakimś stopniu głębokich barier, jakie wytworzyły się w Polsce po 2015 r.

Jeśli Donald Trump wróci do władzy, możliwy jest podział stref wpływów między Ameryką i Rosją? Wśród jego wyborców dwa razy większy jest udział tych, którzy popierają w tym starciu Rosję, a nie Ukrainę, niż wśród głosujących na Joe Bidena.

Nie wierzą w to. Początkowo Rosjanie byli zafascynowani Trumpem. Ale bardzo szybko zrozumieli, że jest on tak nieprzewidywalny, iż nie da się z nim wchodzić w układy, które trwałyby dłuższy czas. Z kolei sam Trump zrobił wiele gestów pod adresem Moskwy, bo miał nadzieję, że odciągnie Rosję od Chin. Ale dziś ludzie, którzy go otaczają, wiedzą, że to jest iluzja i Putin nigdy nie przyłączy się do koalicji Zachodu przeciw Chinom.

Dla Rosji sojusz z Chinami niesie jednak ryzyko coraz większej zależności wobec Pekinu.

Tu dochodzimy do ważnego punktu: odmiennego podejście do czasu przez Chiny i Rosję. Putin uważa, że jest znacznie skuteczniejszy niż reżim, który stworzył. Jest w pełni świadomy słabości Rosji. Dlatego chce, aby odzyskała ona swoje miejsce wśród mocarstw świata przed końcem jego rządów. Stąd spieszy mu się. Chińczycy uważają natomiast, że czas jest po ich stronie. To przekłada się na strategię obu krajów. Rosjanie uważają, że im dłużej tolerują status quo, tym Ukraina będzie mocniejsza, dostanie więcej zachodniej broni. Będzie też coraz mniej Ukraińców mówiących po rosyjsku, bo ten język jest eliminowany ze szkół. Aby szybko zrealizować swoje plany, są więc gotowi wejść w sojusz z Chinami, nawet jeśli w dłuższej perspektywie jest to ryzykowne.

Zwycięstwo Putina na Ukrainie uruchomi falę podobnych podbojów na świecie, także Tajwanu?

Chinom podoba się, że porządek, jaki ukształtował się po zimnej wojnie w Europie jest podawany w wątpliwość, bo to odciąga uwagę Amerykanów od Azji. Ale z tego, co można usłyszeć z otoczenia Xi, nie ma bezpośredniego związku między kampanią ukraińską i inwazją na Tajwan.

Jest jeszcze szansa na pokój w Europie?

Bardzo trudno cokolwiek tu prognozować. Zaskoczenie jest przecież kluczowym elementem każdej kampanii wojennej. Ale tu decyzja nie tylko należy do jednej osoby, Władimira Putina, ale dodatkowo stara się on utrzymywać Zachód w jak największej niepewności. Moje przeczucie jest jednak takie, że nie idziemy w kierunku inwazji, przynajmniej nie takiej, jaką sobie wyobraża Ameryka. To nie oznacza, że kryzys po prostu się rozejdzie po kościach. Będziemy raczej bardzo długo świadkami eskalacji, deeskalacji, eskalacji, deeskalacji. A to jest bardzo niebezpieczny układ.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Wybory prezydenckie w USA: Donald Trump i Kamala Harris na remis
Polityka
Koalicja skrajnych partii na wschodzie Niemiec? AfD mówi o zdradzie ideałów
Polityka
Von der Leyen i wąski krąg władzy
Polityka
Donald Trump zmienia plany. Nie dojdzie do spotkania z Andrzejem Dudą
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Polityka
Wybory prezydenckie w USA. Grupa republikanów: Trump nie nadaje się na prezydenta