– Ameryka nie ma lepszego partnera, ba, nie ma lepszego przyjaciela na świecie od Niemiec – przekonywał dwa tygodnie temu wychowany w zachodniej Europie sekretarz stanu USA Antony Blinken.
Joe Biden najwyraźniej się z tym zgadza. 15 lipca Angela Merkel okaże się pierwszym europejskim przywódcą (i trzecim zagranicznym politykiem po premierach Japonii i Korei Południowej), który będzie gościł w siedzibie amerykańskiego prezydenta. Kontrast jest szczególnie brutalny wobec sposobu, w jaki Amerykanin traktuje Andrzeja Dudę. Polski prezydent miał prawo do kilku minut rozmów na stojąco z Bidenem w trakcie szczytu NATO w połowie czerwca. Rozmowy w Białym Domu będą zaś nie tylko trwały kilka godzin, ale zostaną zwieńczone uroczystą kolacją z udziałem małżonków obu polityków: Jill Biden i Joachima Sauera.
Niepewny Kongres
Ten obrazek ma przypomnieć tryumfalną wizytę w Berlinie Baracka Obamy w listopadzie 2016 r., gdy media obiegły zdjęcia serdecznych rozmów obu przywódców w jednym z hoteli stolicy. I zamknąć klamrą kryzys w relacjach amerykańsko-niemieckich za Donalda Trumpa: odchodząca we wrześniu Merkel już jako kanclerz do Waszyngtonu nie przyjedzie.
Jednak takie pozory mogą zwieść tylko powierzchownych obserwatorów. Priorytetem Bidena w polityce zagranicznej jest przecież powstrzymanie dwóch autorytarnych potęg, jakimi są Chiny i Rosja, i pokazanie, że demokracja ma przyszłość. W obu punktach Merkel zaś zawiodła. W grudniu, nie uprzedzając Waszyngtonu, przewodzące wówczas Unii Niemcy przeforsowały umowę o inwestycjach z Chinami, która od tego czasu ugrzęzła w Parlamencie Europejskim. Kanclerz nie zgodziła też na żadne ustępstwa w sprawie Nord Stream 2 mimo przytłaczającego sprzeciwu wobec tego projektu w Kongresie tak wśród republikanów, jak i demokratów.
Aby odbudować relacje z Niemcami, Biden w maju zawiesił sankcje, jakie amerykański parlament nałożył na konsorcjum kładące rurę. Ale tylko na trzy miesiące: w sierpniu, tuż przed wyborami do Bundestagu, sprawa wróci z nową siłą.