Zachęcony obietnicą „braterskiej pomocy” z Moskwy, prezydent kraju Kasym-Żomart Tokajew wydał rozkaz rozprawienia się z protestującymi. W czwartek o świcie kazachskie wojsko zaatakowało manifestantów w centrum Ałma Aty. Po dwugodzinnej strzelaninie do bezbronnego tłumu policja poinformowała, że „dziesiątki uczestników rozruchów zostały zlikwidowanych”.
Aresztować miano ponad 2 tys. osób. Mimo to starcia trwały nadal. Wieczorem świadkowie mówili o kanonadzie z broni maszynowej. Poza centrum miasta zaś ustawiły się kolejki po chleb, a służby specjalne prowadziły masowe aresztowania.
Czytaj więcej
Po czterech dniach krwawych manifestacji rosyjskie oddziały zaczęły lądować w byłej stolicy Ałma Acie. Mają bronić kraj przed „zewnętrznym zagrożeniem”.
Jednocześnie na lotnisko w Ałma Acie przybyły pierwsze rosyjskie oddziały desantowe, działające jako „siły pokojowe” Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB). Kazachstan jest jej członkiem. Prezydent Tokajew poprosił ją o pomoc w odparciu – jak twierdzi – „ingerencji z zewnątrz”. Tylko nikt nie wie czyjej.
Nie wiadomo, jak wygląda sytuacja w innych miejscach – w Kazachstanie wyłączono internet, a także część telefonów komórkowych i stacjonarnych. Wcześniej policja strzelała do demonstrantów w Aktobe, ale już w Atyrau przeszła na ich stronę.