Jej następca jest najbardziej doświadczonym politykiem w obecnej koalicji, co wzmocni jej trwałość.
Olaf Scholz został dziewiątym kanclerzem powojennych Niemiec. W Bundestagu otrzymał wymaganą większość głosów, chociaż było ich nieco mniej niż liczba deputowanych nowej koalicji rządowej, złożonej z socjaldemokratów z SPD, Zielonych oraz liberałów z FDP. Tak już jednak bywało przy wyborze jego poprzedników.
Oficjalnie objął urząd po wręczeniu mu przez prezydenta RFN nominacji, co nastąpiło po wyborze w Bundestagu. Jest pierwszym kanclerzem, który składając konstytucyjną przysięgę, pominął słowa: „Tak mi dopomóż Bóg". Już wcześnie zapowiadał, że tak uczyni. Kilka lat temu wystąpił z Kościoła ewangelickiego i jest tym samym pierwszym kanclerzem, który nie należy formalnie do żadnego z Kościołów.
Czytaj więcej
„Po pierwsze, wizyta w niedzielę w Warszawie, to docenienie Polski. Po drugie, pamiętajmy, że rządząca Niemcami koalicja zapisała w umowie stanie na straży przestrzegania praworządności w Unii Europejskiej. Po trzecie, jest duże ryzyko, że wizyta Scholza zostanie wykorzystana przez premiera Morawieckiego na użytek wewnątrzpartyjnej walki” – mówi Jędrzej Bielecki, redaktor działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”.
Szesnastu ministrów jego gabinetu, osiem kobiet i ośmiu mężczyzn zostało, podobnie jak Scholz, zaprzysiężonych przez przewodniczącą Bundestagu. Siedmioro zrezygnowało z formuły z odwołania do Boga. Wśród nich liderzy Zielonych Robert Habeck, wicekanclerz i szef resortu gospodarki i klimatu, oraz Annalena Baerbock, szefowa dyplomacji.