Końcówka kampanii wyborczej jest tym razem wyjątkowo zacięta. Nawet 40 proc. obywateli, którzy deklarują udział w wyborach, wciąż nie wie, jak będzie głosować. To właśnie oni zadecydują o wyniku niedzielnej elekcji do Bundestagu. Utrudnia to znakomicie wszelkie przedwyborcze prognozy.
Przyczyn niezdecydowania obywateli jest wiele, począwszy od malejącego zaufania do polityków i partii politycznych po brak dobrej znajomości czołowych kandydatów i ich programów oraz oceny, jak będą się zachowywać po wyborach. W dodatku głosowanie odbywa się w nowej rzeczywistości politycznej Niemiec. Przyszły rząd koalicyjny tworzyć będą najprawdopodobniej nie dwa, jak dotychczas, lecz trzy ugrupowania. Taki przekaz dociera do wyborców na podstawie sondaży.
– Takiej sytuacji jeszcze nie było. Na atmosferę niepewności składają się: wielość partii, rozczarowanie elitą polityczną oraz nieprzewidywalna kombinacja koalicji rządowych po wyborach – mówi „Rzeczpospolitej" Jochen Staadt, politolog z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie.
Merkel rusza na pomoc
W gruncie rzeczy chodzi jednak o to, które z dwóch największych ugrupowań, CDU/CSU czy SPD, zdobędzie najwięcej głosów. Od tego zależy, czy mandat na utworzenie koalicji rządowej otrzyma Armin Laschet, kandydat CDU/CSU, czy Olaf Scholz, kandydat SPD na kanclerza. W wypadku zwycięstwa Lascheta powstać może koalicja prawicowo-centrowa, a w sytuacji sukcesu Scholza niewykluczone jest powstanie rządu lewicowego, nawet mocno, jeżeli w jego skład miałoby wejść postkomunistyczne ugrupowanie Lewica (Die Linke).
Wszystko to teoria, gdyż skomplikowane negocjacje koalicyjne mogą przynieść jeszcze wiele niespodzianek. Trudno się dziwić, że wyborcy są mocno zdezorientowani.