Nick Bilton. Król darknetu. Polowanie na genialnego cyberprzestępcę

Zdał sobie sprawę, że jeśli dragi może tam [na stronie Silk Road] kupić każdy, to każdy to zrobi, od japiszonów w średnim wieku z chicagowskiej North Side aż po dzieciaki dorastające ?na prowincji w sercu kraju.

Publikacja: 13.03.2020 18:00

Ross Ulbricht, twórca platformy Silk Road, miał wielu zwolenników. Gdy w styczniu 2013 r. rozpoczął

Ross Ulbricht, twórca platformy Silk Road, miał wielu zwolenników. Gdy w styczniu 2013 r. rozpoczął się jego proces, wyszli na ulicę, by pokazać mu swoje poparcie

Foto: Getty Images

Różowa. Maleńka różowa pigułka z wiewiórką wytłoczoną po obu stronach. Jared Der-Yeghiayan nie mógł oderwać od niej wzroku.

Stał w pozbawionym okien pomieszczeniu kancelarii pocztowej. Na jego szyi wisiała odznaka Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego (Department of Homeland Security, DHS), którą oświetlały światła halogenowe pulsujące pod sufitem. Na dworze co pół minuty dudniły przelatujące samoloty. Jared wyglądał jak nastolatek: za duże ubranie, krótka fryzura i piwne oczy o prostodusznym spojrzeniu. „Zaczęliśmy ich dostawać po kilka tygodniowo" – powiedział jego kolega Mike, tęgi funkcjonariusz Urzędu Celnego i Ochrony Granic (Customs and Border Protection, CBP), wręczając Jaredowi kopertę, w której przyszła pigułka.

Koperta była biała i kwadratowa. W górnym prawym rogu znajdował się jeden ząbkowany znaczek pocztowy, a na skrzydełku widniał napis „HIER ÖFFNEN". Pod spodem było tłumaczenie na angielski: „TU OTWIERAĆ". Imię adresata wydrukowano czarnymi literami: DAVID. Przesyłka zmierzała do domu przy West New-port Avenue w Chicago.

Właśnie na to Jared czekał od czerwca.




Samolot, który przywiózł tę kopertę, lot KLM numer 611, wylądował kilka godzin wcześniej na międzynarodowym porcie lotniczym Chicago O'Hare, pokonawszy sześć i pół tysiąca kilometrów z Holandii. Kiedy znużeni pasażerowie podnosili się i prostowali kończyny, sześć metrów niżej bagażowi wyjmowali ładunek z trzewi boeinga 747. Walizki najróżniejszych rozmiarów i kształtów kierowano w jedną stronę, około czterdziestu niebieskich kubłów z pocz-tą międzynarodową – w drugą. Te niebieskie pojemniki wieziono po płycie lotniska do olbrzymiego centrum przechowywania i sortowania poczty, położonego w odległości piętnastu minut. Ich zawartość – listy do bliskich, dokumenty biznesowe, a także tamta kwadratowa biała koperta z różową pastylką – przechodziły przez ów budynek, kontrolę celną, a potem trafiały do rozległych arterii logistycznych amerykańskiej poczty. Gdyby wszystko – jak to się działo zazwyczaj – poszło zgodnie z planem, mała koperta z narkotykami, a także wiele jej podobnych, przemknęłaby niezauważona. Ale nie dziś, 5 października 2011 roku.

Późnym popołudniem Mike Weinthaler, funkcjonariusz Urzędu Celnego i Ochrony Granic, rozpoczął swój codzienny rytuał. Zameldował się w pracy, nalał sobie gigantyczny kubek kawy i zaczął otwierać niebieskie kubły w poszukiwaniu czegoś niezwykłego: paczek z niewielkim wybrzuszeniem, fałszywie wyglądających adresów zwrotnych, papierowych kopert, które wydawały szelest plastikowej folii – absolutnie czegokolwiek, co mogło się wydawać podejrzane. W tej czynności nie było nic naukowego. Żadnych supernowoczesnych skanerów ani urządzeń do badania próbek osadu. Po dekadzie, w której papierowe listy zostały w zasadzie wyparte przez mejle, budżety służb pocztowych uległy znacznemu okrojeniu. Nowoczesna technologia była rzadkim luksusem, wykorzystywanym do badania dużych paczek. Chicagowskie psy obwąchujące przesyłki – Shadow i Rogue – przychodziły zaś tylko kilka razy w miesiącu. Osoba przeszukująca kubły po prostu wsadzała rękę do środka i kierowała się instynktem.

Kwadratowa biała koperta zwróciła uwagę Mike'a po półgodzi-nie grzebania w przesyłkach. Uniósł ją do światła pod sufitem. Adresu na awersie nie napisano odręcznie, lecz go wydrukowano. Dla celników to zwykle oznaka, że coś jest nie tak. Mike wiedział, że drukowane adresy zwykle pojawiają się na listach służbowych, a nie osobistych. Poza tym przesyłka miała lekkie zgrubienie, co było podejrzane, zwłaszcza że nadano ją z Holandii. Sięgnął po teczkę na dowody i formularz zatrzymania numer 6051S, pozwalający legalnie otworzyć kopertę. Potem przycisnął nóż do jej wnętrza i wypatroszył jak rybę. Ze środka wypadła plastikowa torebka z maleńką różową tabletką ecstasy.

Mike pracował w jednostce celnej od dwóch lat i miał pełną świadomość, że na pojedynczą pigułkę w zwyczajnych okolicznościach każda komórka władz federalnych miałaby kompletnie wyj...ne. Wedle obowiązującej niepisanej zasady, o której wiedział każdy pracownik administracji w Chicago, agenci anty-narkotykowi nie brali spraw, w których chodziło o mniej niż tysiąc pastylek. Biuro Okręgowego Prokuratora Federalnego wyśmiałoby takie śledztwo. Ścigało się znacznie grubszy handel. Mike dostał jednak wyraźną instrukcję od kogoś, kto oczekiwał takiej właśnie pigułki: Jareda Der-Yeghiayana, agenta Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego.

Kilka miesięcy wcześniej Mike natrafił na podobną nielegalną przesyłkę, która zmierzała do Minneapolis. Chwycił za telefon i zadzwonił do lotniskowego oddziału Biura Śledczego Bezpieczeństwa Krajowego (Homeland Security Investigations, HSI), podlegającego DHS i wchodzącego w skład Urzędu ds. Imigracji i Służby Celnej (Immigration and Customs Enforcement, ICE), choć spodziewał się, że jak zwykle go wyśmieją albo się rozłączą. Agent HSI, który odebrał połączenie, słuchał go jednak zaskakująco uważnie. Jared pracował wtedy nad tą sprawą dopiero od dwóch miesięcy i szczerze mówiąc, mało jeszcze wiedział.

– Nie mogę polecieć do Minneapolis, żeby porozmawiać z kimś o jednej pigułce – stwierdził. – Dlatego proszę do mnie zadzwonić, kiedy trafi się coś w moim rejonie, w Chicago. Wtedy wybiorę się do adresata.

Cztery miesiące później, kiedy Mike znalazł pastylkę wysłaną do Chicago, Jared pognał, żeby ją obejrzeć.

– Po co to panu? – zapytał Mike. – Wszyscy inni agenci odmawiają. W sprawie mety i heroiny odmawiają od lat. A pana interesuje ta jedna pigułka?

To zupełnie jak Amazon

Jared świetnie wiedział, że być może to fałszywy alarm. Może jakiś durny dzieciak z Holandii przesłał kolegom trochę MDMA. Jednocześnie zastanawiał się, dlaczego pojedynczą pigułkę wysłano w tak długą drogę oraz skąd ludzie nadający równie niewielkie ilości narkotyków znali swoich adresatów. Coś tu nie pasowało.

– Może chodzić o coś więcej – powiedział Mike'owi, odbierając od niego kopertę. Musiał ją pokazać swemu opiekunowi.

Każdy początkujący agent HSI przez pierwszy rok pracy miał opiekuna – oficera szkoleniowego. Był to bardziej doświadczony funkcjonariusz, który wiedział co i jak, pilnował, żeby nowicjusz nie narobił sobie kłopotów, i bardzo często sprawiał, że młody agent czuł się jak ostatnie gówno. Jared musiał dzwonić do swojego anioła stróża co rano, by informować go, nad czym danego dnia pracuje. Od przedszkola różniło się to tylko tym, że pozwalali mu nosić broń.

Trudno się dziwić, że oficer szkoleniowy Jareda nie uznał sprawy pojedynczej pastylki za pilną i dopiero po tygodniu zgodził się towarzyszyć młodszemu koledze w wyprawie pod adres doręczenia – mieli zapukać do drzwi człowieka, do którego miała trafić pigułka, i ewentualnie z nim porozmawiać.

Tego dnia, kiedy służbowy ford crown victoria Jareda śmigał zygzakiem po chicagowskiej North Side, zawieszona na breloczku mała kostka Rubika dyndała tam i z powrotem. Radio było nastawione na sport: Cubsi i White Soxsi odpadli z rozgrywek, natomiast Bearsi szykowali się do pojedynku z Lionsami, rywalami ze swojej dywizji. Wśród trzasków radia Jared skręcił w West Newport Avenue, długi szpaler piętrowych budynków z wapienia, z których każdy podzielono na górne i dolne mieszkanie. Dobrze znał tę dzielnicę klasy robotniczej. Jako dziecko chodził na mecze bejsbolowe na pobliskim stadionie Wrigley Field. Teraz jednak królowała tu hipsterka, pełno było modnych kawiarni, szykownych restauracji i – jak się właśnie przekonywał – ludzi, którym narkotyki dostarczano do domu pocztą z Holandii.

Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak niedorzecznie musi wyglądać w oczach oficera szkoleniowego o siwych włosach. Przyjechali do jednej z najbezpieczniejszych dzielnic w mieście, żeby przepytać kogoś w związku z jedną pigułką ecstasy. Nie obchodziło go jednak, co sobie myśli jego opiekun; miał przeczucie, że tu chodzi o coś większego niż ta jedna pigułka. Nie wiedział tylko, o ile większego – na razie.

Znalazł adres i zjechał na pobocze, a jego anioł stróż tuż za nim. Weszli po schodkach i Jared zapukał do szklanych drzwi mieszkania numer 1. Zapukać – to było najłatwiejsze. Przekonać kogoś do rozmowy – to już większe wyzwanie. Adresat przesyłki mógł się po prostu jej wyprzeć. To byłby koniec tematu.

Po dwudziestu sekundach zazgrzytał otwierany zamek i zza drzwi wyjrzał chudy młodzieniec w dżinsach i T-shircie. Jared mignął odznaką, przedstawił się jako agent HSI i zapytał, czy -David, człowiek, którego imię figurowało na kopercie, jest w domu.

– Teraz jest w pracy – odparł młody człowiek, otwierając szerzej drzwi. – Ale ja jestem jego współlokatorem.

– Możemy wejść? – spytał Jared. – Chcemy tylko zadać panu kilka pytań.

Współlokator się zgodził, usunął się i wpuścił ich do kuchni. -Jared usiadł, wyjął długopis i notes, a potem zapytał:

– Czy pański współlokator dostaje dużo przesyłek pocztą?

– Tak, od czasu do czasu.

– No właśnie – stwierdził agent, zerkając na oficera szkoleniowego, który z założonymi rękami siedział w milczeniu w kącie pomieszczenia. – Znaleźliśmy tę kopertę adresowaną do niego i były w niej narkotyki.

– Tak, wiem o tym – odparł nonszalancko współlokator.

Jared był skonsternowany, że młody człowiek od niechcenia przyznał się do otrzymywania narkotyków pocztą, ale kontynuował zadawanie pytań. Chciał wiedzieć, skąd je dostawali.

– Ze strony internetowej.

– Jakiej strony?

– Silk Road.

Agent patrzył na młodego mężczyznę zdezorientowany. Silk Road? Jedwabny Szlak? Nigdy o nim nie słyszał. Ba, nie słyszał o żadnej stronie internetowej, na której można kupować narkotyki, i zastanawiał się, czy jest po prostu nieogarniętym nowicjuszem, czy może w dzisiejszych czasach właśnie tak hipsterka zaopatruje się w dragi.

– Co to takiego ten Silk Road? – spytał Jared, starając się nie wyjść na kompletnego ignoranta... i właśnie na takiego wychodząc.

Wtedy chudy współlokator z impetem samolotu pasażerskiego, który podchodzi do lądowania na lotnisku O'Hare, zaczął tłumaczyć zasady działania witryny Silk Road.

– Na tej stronie da się kupić każdy narkotyk, jaki można sobie wyobrazić – wyjaśniał. Przyznał, że niektóre wypróbował ze współlokatorem: marihuanę, metamfetaminę i małe różowe pigułki ecstasy, które tydzień w tydzień przybywały lotem KLM numer 611.

Jared notował, a tamten nawijał dalej w szybkim tempie. Za narkotyki płaciło się cyfrową walutą o nazwie bitcoin, a zakupy robiło się przez anonimową przeglądarkę internetową o nazwie Tor. Na stronę Silk Road mógł wejść każdy, wybrać coś z setek dostępnych narkotyków, zapłacić, a kilka dni później listonosz wrzucał to człowiekowi do skrzynki. Potem można było wciągać, wdychać, pić i wstrzykiwać, co tylko było pod ręką.

– To zupełnie jak Amazon, tyle że z dragami – powiedział współlokator.

Jared był oszołomiony i trochę sceptycznie nastawiony do wizji, że w najciemniejszych zakamarkach sieci może działać takie wirtualne targowisko. Zamkną je w ciągu tygodnia – pomyślał. Zadawszy jeszcze kilka pytań, podziękował współlokatorowi za poświęcony im czas i wyszedł wraz z kolegą, który przez cały czas nie odezwał się ani słowem.

– Słyszałeś kiedyś o tej stronie Silk Road? – zapytał oficera szkoleniowego, kiedy wracali do samochodów.

– O, tak – odparł tamten beznamiętnie. – Każdy słyszał. W związku z nią jest otwartych pewnie kilkaset spraw.

Jared, nieco zawstydzony, że przyznał się do swojej niewiedzy, wcale się nie zrażał.

– I tak się temu przyjrzę. Zobaczymy, czego się dowiem.

Starszy mężczyzna wzruszył ramionami i odjechał.

Absolutny żółtodziób

Godzinę później Jared wpadł do swojego gabinetu, który był pozbawioną okien klitką, i odczekał całą wieczność, aż uruchomi się archaiczny rządowy komputer firmy Dell. Zaczął przeszukiwać bazę danych Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego pod kątem otwartych śledztw związanych z Silk Road. Ku jego zaskoczeniu nie było jednak żadnych wyników. Spróbował innych słów kluczowych i odmiennej pisowni nazwy strony. Nic. A gdyby wpisać w inne okno? Dalej nic. Był zdezorientowany. Temat Silk Road wcale nie był przedmiotem kilkuset otwartych spraw, jak twierdził jego oficer szkoleniowy. Nie było wręcz ani jednej.

Zastanowił się chwilę i postanowił skorzystać z drugiej najlepszej technologii, jakiej używa każdy wytrawny funkcjonariusz państwowy, kiedy szuka czegoś ważnego: z Google'a. Pierwsze kilka trafień prowadziło do stron o tematyce historycznej poświęconych Jedwabnemu Szlakowi, dawnej drodze handlowej łączącej Chiny z Morzem Śródziemnym. W połowie strony z wynikami Jared natrafił jednak na link do artykułu z początku czerwca opublikowanego na Gawkerze, blogu z wiadomościami i plotkami. Znalazł tam informację, że Silk Road to „podziemna strona, na której można kupić każdy narkotyk, jakiego zapragniesz". Towarzyszyły jej zrzuty ekranu, na których widniała strona internetowa z zielonym wielbłądem w rogu. Były również zdjęcia całego zatrzęsienia narkotyków, w sumie trzystu czterdziestu „artykułów", między innymi afgańskiego haszyszu, marihuany Sour 13, LSD, ecstasy, woreczków kokainy i heroiny znanej jako czarna smoła. Sprzedawcy byli rozsiani po całym świecie, nabywcy też.

O ku...a, to chyba jakieś jaja – pomyślał Jared. Naprawdę tak łatwo kupić w necie narkotyki? Przez resztę dnia i prawie cały wieczór czytał na temat Silk Road wszystko, co znalazł.

W weekend, gdy z żoną i małym synkiem odwiedzał targi staroci w pobliżu Chicago (to był ich cotygodniowy rytuał), zachowywał się jak katatonik – do tego stopnia był pochłonięty myślami o stronie, na której sprzedawano narkotyki. Zdał sobie sprawę, że jeśli dragi może tam kupić każdy, to każdy to zrobi, od japiszonów w średnim wieku z chicagowskiej North Side aż po dzieciaki dorastające na prowincji w sercu kraju. A skoro teraz można tam handlować narkotykami, to czemu nie rozszerzyć oferty o inne nielegalne towary? Może wkrótce dojdą broń, bomby i trucizny. Wyobrażał sobie, że strona mogłaby posłużyć terrorystom do zorganizowania następnego 11 września. Gdy patrzył w lusterko na śpiącego synka, przerażały go te myśli. Ale od czego w ogóle zacząć szukać w internecie, krainie zupełnej anonimowości?

Gdy weekend chylił się ku końcowi, w głowie Jareda wreszcie zaczął się układać pomysł, jak można podejść do sprawy. Wiedział, że będzie to mozolna i nużąca praca, istniała jednak szansa, że ostatecznie doprowadzi go do twórcy strony.

Znalezienie narkotyków i ich dilerów, a nawet założyciela Silk Road, było jednak łatwizną w porównaniu z namówieniem zwierzchnika, by pozwolił mu zająć się tematem na podstawie jednej malutkiej pigułki. Nawet gdyby Jared zdołał urobić szefa, musiał jeszcze przekonać Biuro Okręgowego Prokuratora Federalnego, żeby wsparło go w tym przedsięwzięciu. Żaden prokurator federalny w kraju nie wziąłby sprawy dotyczącej jednej marnej pastylki czegokolwiek. Na domiar złego trzydziestoletni Jared był absolutnym żółtodziobem. A nowicjuszy nikt nigdy – przenigdy! – nie traktuje poważnie.

Musiał przekonać ich wszystkich, że ta jedna pigułka ma związek z grubszą sprawą. Do poniedziałkowego poranka obmyślił plan, którego szef chyba nie mógł zlekceważyć. Odetchnął -głęboko, wszedł do gabinetu zwierzchnika i usiadł.

– Ma pan chwilę? – zapytał, rzucając mu białą kopertę na biurko. – Muszę panu pokazać coś ważnego. 

Nick Bilton jest pisarzem, dziennikarzem i scenarzystą, korespondentem specjalnym „Vanity Fair". Wcześniej pracował w „The New York Times"

Książka Nicka Biltona „Król darknetu. Polowanie na genialnego cyberprzestępcę", przeł. Rafał Lisowski, ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Czarne, Wołowiec 2020.?Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Plus Minus
Co można wyczytać z priorytetów prezydencji przygotowanych przez polski rząd? Niewiele
Plus Minus
Po co organizowane są plebiscyty na słowo roku? I jakie słowa wygrywały w innych krajach
Plus Minus
Gianfranco Rosi. Artysta, który wciąż ma nadzieję
Plus Minus
„Rozmowy o ludziach i pisaniu”. Dojmujące milczenie telefonu w domu
Plus Minus
„Trojka” Izabeli Morskiej. Tożsamość i groza w cieniu Rosji