Równo skoszone sumienia

Austria nie chce być „zakładnikiem jednego kryminalisty”. Ale jakiś rodzaj poczucia winy za potwora z Amstetten musi się pojawić.

Aktualizacja: 10.05.2008 03:59 Publikacja: 09.05.2008 18:15

Równo skoszone sumienia

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta Janusz Kapusta

Elisabeth Fritzl przez 24 lata była więziona przez własnego ojca w piwnicy rodzinnego domu. Rodziła mu dzieci. Jedno za drugim. Czterech chłopców i trzy dziewczynki. W samym sercu Austrii. Pośród starannie przyciętych trawników, śnieżnobiałych fasad i kolorowych kwiatków na parapetach. Pod nosem władz lokalnych, urzędników miejskich, lekarzy, policji i sąsiadów. Ci tłumaczą się dziś, że nic, absolutnie nic nie wskazywało na to, że spokojny inżynier elektryk może być okrutnym sadystą. Że dali się zwieść, oszukać. W rzeczywistości jednak odwracali oczy za każdym razem, gdy coś mogło zagrozić ich małomiasteczkowej austriackiej idylli.

Amstetten leży w malowniczej dolinie w Dolnej Austrii, na przedgórzu Alp. Na powierzchni 52 kilometrów kwadratowych mieszka tu około 23 tysięcy osób. Region słynie z produkcji moszczu winnego. Co roku przyjeżdżają tu tysiące turystów zwiedzać zabytki z czasów Franciszka Józefa. W 2006 roku miasto zostało wybrane na „najbardziej innowacyjną gminę Austrii”. Burmistrz, socjaldemokrata Herbert Katzengruber, chętnie podkreśla motto gminy: „Żyć po ludzku na łonie natury”.Nie zawsze tak było. Podczas drugiej wojny światowej znajdowały się tu dwa obozy należące do kompleksu obozu koncentracyjnego w Mauthausen. Większość mieszkańców udaje, że tego nie pamięta. U nas? Skąd! – twierdzą nawet ci, którzy latami przez okno spoglądali na poranny apel więźniów przed obozowymi barakami.

Tu rozpoczęła się nazistowska kariera Heinricha Grossa, neurologa i psychiatry, który w imieniu czystości rasowej zabijał w Mauthausen niepełnosprawne dzieci, zanim przeniósł swe „badania” do kliniki psychiatrycznej Spiegelgrund w Wiedniu. Kilka lat po wojnie został dwukrotnie skazany za zabójstwo. Za każdym razem jednak wyrok został umorzony. Gross wiódł spokojne życie w Wiedniu. Zmarł w 2005 roku w wieku 90 lat.

Była pracownica obozu w Majdanku Erna Wallisch także doczekała się w Austrii spokojnej starości. Zmarła tydzień temu w Wiedniu w towarzystwie swych dzieci i wnuków. Oboje, podobnie jak Josef Fritzl, byli spokojnymi, grzecznymi sąsiadami. Mówili wszystkim „Dzień dobry” i regularnie kosili trawnik.

Właśnie tu, w Amstetten, urodził się 9 kwietnia 1935 roku Josef Fritzl. W 1957 roku poznał w miejscowej kawiarni swą żonę Rosemarie. 68-letnia dziś kobieta miała wtedy 17 lat. Wychodząc za niego za mąż, nie miała ani matury, ani wykształcenia zawodowego. Urodziła mu siedmioro dzieci. W latach 70. rodzina zamieszkała w szarym betonowym domu na Ybsstrasse 40 w samym centrum miasta.

Wśród sąsiadów uchodzili za „miłych ludzi”, a Fritzl za „dobrego ojca i męża, który dba o swą rodzinę”. – Wyglądał normalnie. Może trochę za elegancko jak na inżyniera elektryka. Był zawsze opalony, zadbany. W sobotę jeździł do supermarketu. Kiedy mnie widział, mówił „Dzień dobry” – powiedział sąsiad Fritzla Walter W. austriackiej bulwarówce „Oesterreich”.

Rosa M. podobnie wspomina Fritzla. – Był zawsze miły. Gdy kupował mleko i chleb u pobliskiego piekarza, kłaniał się wszystkim, których spotykał na drodze. Kosił trawę i punktualnie wystawiał worki na śmieci – opowiada kobieta. Jej zdaniem nie można było podejrzewać o zbrodnie człowieka, który „co niedzielę chodził do kościoła i przez 50 lat żył z tą samą kobietą”. – Wszyscy byliśmy przekonani, że to dobry człowiek. Gorzej. Wszyscy mu współczuliśmy, gdy jego córka Elisabeth uciekała z domu. Wmówił nam, że dziewczyna jest narkomanką, pije i włóczy się po mieście. Uważaliśmy, że taki dobry ojciec nie zasługuje na tego typu kłopoty – twierdzi kobieta.

Także Gerda S. zna Fritzla od lat. Przez wiele lat pracowała z nim w firmie handlującej materiałami budowlanymi. – To był narcyz. Jego buty były zawsze wypolerowane, nosił jedwabne krawaty. Wyglądał jak dyplomata – powiedziała kobieta gazecie „Niederösterreichische Nachrichten”. Według niej Fritzl lubił flirtować. Koleżanki z pracy go uwielbiały. – Chętnie zapraszał nas do swego domu na kieliszek wina. Żadna nie odmówiła – twierdzi kobieta.

Wzorowy obywatel Fritzl po zakończeniu zawodowej kariery rozpoczął handel nieruchomościami. Dziś posiada kilka kamienic w Amstetten i okolicach. Wśród nich restaurację Zum Seestern nad brzegami jeziora Atter. Nikt, od radnych miasta po byłych pracodawców, nie może o nim powiedzieć złego słowa. Perwersyjne skłonności 73-letniego Fritzla były w Amstetten jednak dobrze znane. Mężczyzna uczęszczał do okolicznych burdeli i klubów swingersów. Tam spotykał znajomych. Miejscowy budowlaniec Paul Stocker nieraz spotkał go w klubie Karibik na przedmieściach. Były inżynier elektryk regularnie przychodził tam z żoną, którą zmuszał do oglądania jego igraszek z obcymi kobietami. – Zabawiał różne panie. Można powiedzieć, że całkiem nieźle sobie radził. Jego żona siedziała w kącie, upokorzona, ze łzami w oczach – opisuje Stocker nocne zabawy Fritzla.

Według austriackiej gazety internetowej „OE 24” Fritzl równie często był gościem domu publicznego Villa Ostende. Według menedżera lokalu, który chce zachować anonimowość, Fritzl był „skąpy i perwersyjny”. – Dziewczyny się go bały. Często kazał im udawać, że nie żyją. Miały się kłaść do wanny z lodowatą wodą, a potem leżeć bez ruchu. Dla mnie zawsze było jasne, że ten facet jest chory psychicznie – twierdzi.

Swoją córkę Elisabeth Fritzl zaczął gwałcić, gdy miała 11 lat. Dziewczyna dwukrotnie uciekała z domu. Co najmniej raz zwróciła się o pomoc do sąsiadki. Ta jednak nie chciała się „wtrącać do nie swoich spraw”. W sierpniu 1984 roku Fritzl odurzył ją i zamknął w piwnicy. Tam trzymał ją przez dziewięć miesięcy na psiej smyczy i gwałcił prawie codziennie. Miesiąc po jej zniknięciu do domu Fritzlów dotarł list, w którym Elisabeth prosi matkę, by jej nie szukała. Fritzl kazał jej napisać, że przyłączyła się do sekty i nie wróci do domu. W 1993 roku w piwnicy rodzi się Lisa. Wtedy Elisabeth ma już dwoje dzieci z własnym ojcem. Dziecko ląduje na klatce schodowej Fritzlów, a wraz z nim kolejny list od córki, w którym prosi, by się opiekowali dzieckiem.

Rzekomi dziadkowie składają podanie w urzędzie ds. opieki nad dziećmi o adopcję dziewczynki. Rok później stają się formalnie jej rodzicami. Potem na klatce schodowej pojawia się dziesięciomiesięczna dziewczynka. Służby społeczne godzą się również w tym przypadku na to, by została u „dziadków”. W 1997 roku na świat przychodzi kolejne dziecko Fritzla i jego córki. Mały Alexander również trafia pod opiekę Fritzla i jego żony. Według prokuratury w stolicy Dolnej Austrii St. Pölten Alexander miał brata bliźniaka, który umarł trzy dni po narodzinach. Jego ciało Fritzl spalił w piecu. Podczas gdy troje dzieci wychowuje się na górze w rodzinnym domu, Elisabeth i kolejna trójka dzieci wegetuje w piwnicy bez okien. Na 55 metrach kwadratowych, w pomieszczeniach o wysokości 1,70 m, za grubymi ścianami, z których nie wydobywa się najmniejszy dźwięk.

Codziennie rano o dziewiątej Fritzl schodzi do piwnicy do swej „drugiej rodziny”. Wielokrotnie gwałci Elisabeth na oczach jej dzieci. Kiedy jest nieposłuszna, zamyka ją w wyłożonej gumą celi. Wejście do piwnicy jest ukryte za regałem i zabezpieczone kodem, który zna jedynie on.

Gdyby nie choroba 19-letniej Kerstin, podwójne życia Fritzla nigdy by nie wyszło na jaw. 19 kwietnia dziewczynę przywieziono do szpitala. Jej nerki wysiadły, prawdopodobnie w skutek wad genetycznych wynikających z kazirodztwa. Lokalne władze zorganizowały w mediach kampanię wzywającą matkę chorej dziewczyny do stawienia się w szpitalu. W panice Fritzl sam udał się do szpitala. Został aresztowany. Lekarze znaleźli w ubraniach dziewczyny kartkę z rozpaczliwą prośbą o pomoc. Austriackie media wciąż nie mogą się otrząsnąć z szoku. „Najgorsza zbrodnia wszech czasów” – tytułuje sprawę austriacki dziennik „Der Standard”. Bulwarówka „Kronen Zeitung” nadaje Fritzlowi nazwę „Bestii z Dolnej Austrii”. Wiele gazet zarzuca policji oraz władzom lokalnym „ślepotę”. – Jak mogli nie zauważyć, co działo się w tym „domu grozy”? – pyta dziennik „Ősterreich”. „Społeczność Amstetten powinna spalić się ze wstydu. Wszyscy przymykali tam oczy” – pisze dziennik „Die Presse”.

Rzeczywiście trudno uwierzyć, że nikt nie wiedział o podwójnym życiu byłego inżyniera elektryka. Przez 30 lat w domu Fritzlów pokoje wynajmowało wielu lokatorów. Słyszeli pukanie w rurach pochodzące z piwnicy. Widzieli, jak Fritzl schodzi na dół, targając siatki z zakupami dla trzech osób. Gdy chciał zaadoptować dziecko własnej córki i nie był w stanie wytłumaczyć, do której sekty się przyłączyła, urzędnicy opieki społecznej powinni byli zadać mu szczegółowe pytania. Nie zadali. Zamiast tego przyznali mu opiekę nad kolejną dwójką dzieci. Podczas ponad 20 wizyt w domu Fritzlów niczego nie zauważyli. W raportach odnotowali według wiedeńskiego dziennika „Die Presse”, że „państwo Fritzl są kochającymi rodzicami dla dzieci swej córki”. Od 2002 roku opieka społeczna w ogóle przestała się interesować losem dzieci Elisabeth. Jej samej przez ten czas nikt nie szukał. Ani policja, u której była zgłoszona jako zaginiona, ani jej matka, która wolała wierzyć w to, co mówił jej mąż.

Fakt, że Fritzl w 1967 roku odsiedział wyrok 18 miesięcy za gwałt, nigdy nie wyszedł na jaw, bo policja po 15 latach wymazała jego karę z rejestru. Także dokumenty dotyczące aresztowań za publiczne obnażenie się oraz podpalenie zniknęły na zawsze. Lokatorzy, którzy podejrzewali, że Fritzl gwałci córkę i coś robi w piwnicy, „choć nie wiedzieli co”, woleli nie interweniować „ze strachu” – jak twierdzą – przed utratą mieszkania. Podobnie zachował się urząd miasta. Fritzl już w 1978 roku złożył podanie w miejskiej komisji budowlanej o zezwolenie rozbudowy piwnicy. Elisabeth miała wtedy 12 lat. Strażacy, którzy przyszli sprawdzić zabezpieczenia przeciwpożarowe, stwierdzili, że wszystko jest zgodne z normami. Nikt nie przyszedł sprawdzić, na co mieszkańcowi małego austriackiego miasta pomieszczenia w piwnicy przypominające bunkier atomowy. W końcu matka Elisabeth, 68-letnia dziś Rosemarie, nigdy nie próbowała odnaleźć córki. Nie zadawała pytań, gdy mąż zabronił jej schodzić do piwnicy. Godziła się na złe traktowanie i obelgi. Sam Fritzl uważa to, że nikt nie odważył się zajrzeć do jego „królestwa”, za „naturalne”. „Nikt nie odważyłby się mi przeciwstawić. Moja piwnica należy do mnie” – stwierdził w wywiadzie dla tygodnika „News”.

Zdaniem niektórych austriackich mediów jest to dowodem na „tchórzostwo całego austriackiego narodu”.

– To typowe dla Austriaków. Tak już było za czasów drugiej wojny światowej. Po mordzie na Żydach wszyscy udawali, że o niczym nie wiedzieli – skarży się znany austriacki publicysta Charles E. Ritterband. Jego zdaniem dramat w Amstetten jest wzorowym przykładem austriackiej mentalności. „Czego można się spodziewać po narodzie, który najpierw entuzjastycznie wspierał Hitlera, potem wybrał Kurta Waldheima na prezydenta, wiedząc o jego nazistowskiej przeszłości, a teraz z zachwytem popiera skrajnie prawicowego populistę Jörga Haidera?” – pyta Ritterband na łamach austriackiego dziennika „Der Standard”. Zdaniem publicysty społeczeństwo obywatelskie w Austrii nie istnieje. „Odpowiedzialność jest scedowana na urzędy. Przed władzą wszyscy się uginają. Kiedy twierdzi, że nie popełniła żadnych błędów, to jest to akceptowane bez pytań” – pisze Ritterband dalej.

Tę opinię podzielają także zagraniczne media. „Znowu Austria. Dlaczego nas to nie dziwi. Najpierw porwanie Nataschy Kampusch, teraz to. Czego się też spodziewać po kraju, w którym urodził się znany zboczeniec Zygmunt Freud” – pisze hiszpański dziennik „El Pais”. Każdy argument jest dobry w poszukiwaniu wytłumaczenia tragedii, która odbyła się w krainie zegarów z kukułką, walca i alpejskiej czekolady. Brytyjski „The Times” widzi przyczyny w „braku komunikacji w zimnym austriackim społeczeństwie”. „Społeczeństwo bez prawdziwej komunikacji wydaje na świat potwory. Nagle odkrywamy, że za fasadą burżuazyjnego spokoju czyha perwersja”. „To bzdura” – uważa w rozmowie z „Rz” znany niemiecki psychiatra i ekspert od pedofilii dr Rainer Balloff. Jego zdaniem nie ma czegoś takiego jak austriacka mentalność. – W Niemczech co tydzień umiera wskutek okrucieństwa rodziców lub zaniedbania 12 do 15 dzieci. 90 tysięcy rocznie pada ofiarą molestowania seksualnego. Nie wiem, jak jest w innych krajach europejskich. Jednak myślę, że bardzo podobnie. Nie powinniśmy palcem wytykać Austriaków – twierdzi Balloff dalej. Jego zdaniem to, że matka Elisabeth niczego nie zauważyła, jest „typowe dla uległych kobiet”. – Takie kobiety jak Rosemarie tracą własną osobowość, przebywając z kimś takim jak Fritzl. To bezwzględny psychopata, który traktuje swoją rodzinę jak własność. A zależne emocjonalnie kobiety, jak Elisabeth Fritzl, boją się, że stracą żywiciela. Że nie dadzą sobie rady same. Więc się podporządkowują. Nawet jeśli dzieje się to z niekorzyścią własnych dzieci. Nieraz zetknąłem się z sytuacją, w której matka musiała wiedzieć, że jej partner molestuje dzieci. Jednak zamykała oczy. Często przez wiele lat – stwierdza. To, że urzędnicy nie próbowali drążyć sprawy, jest dla niego jednak zupełnie niezrozumiałe. – Żeby móc adoptować dziecko, trzeba przejść szkolenie na rodziców zastępczych. To trwa ponad rok. Te procedury zostały w przypadku Fritzlów ominięte. Nie można też oddać dziecka do adopcji bez zgody matki. Urzędnicy mieli obowiązek skontaktowania się z Elisabeth Fritzl. Wykazali się tu wyjątkową ślepotą – podkreśla.

W Austrii molestowanie seksualne dzieci przez rodziców nie jest niczym wyjątkowym. „Co szósta dziewczynka i co dziewiąty chłopiec padł w 2007 roku ofiarą przemocy seksualnej w rodzinie. Tak wynika z oficjalnych statystyk. W rzeczywistości ofiar jest więcej. Ale wiele z nich wstydzi się do tego przyznać. Boją się prosić osoby z zewnątrz o pomoc. To wciąż jest temat tabu” – twierdzi w rozmowie z „Rz” szefowa Centrum Ochrony Ofiar Przemocy w Dolnej Austrii Charlotte Aykler. Policyjne statystyki potwierdzają ten smutny trend. W 2007 roku liczba nieletnich wykorzystywanych seksualnie wzrosła o ponad 20 procent. Zdaniem Charlotty Aykler gehenna Elisabeth Fritzl nie musi stanowić wyjątku. „Co roku znika u nas około 150 dzieci. Na ogół dwie trzecie udaje nam się odnaleźć. Reszta zaś znika bez śladu. Skąd wiemy, że nie wegetują gdzieś w piwnicy?” – pyta. Jej zdaniem podobny los może dzielić tysiące dzieci na całym świecie. „Nie jesteśmy w stanie zaglądać każdemu do domu przez okno. To, że liczba ujawnianych przestępstw na tle pedofilskim rośnie, nie musi oznaczać, że jest ich rzeczywiście więcej. Także sto lat temu dochodziło do kazirodztwa w rodzinach. Dzieci były molestowane. Wtedy jednak nie mówiło się o tym. Nie było telewizji, gazet, Internetu. Nikt się po prostu o tym nie dowiadywał” – dodaje. Jej zdaniem jedną z przyczyn tragedii w Amstetten może być to, że austriackie społeczeństwo zawsze było społeczeństwem patriarchalnym. – Dopiero w latach 70. zniesiono u nas ustawodawstwo, które zezwalało głowom rodziny, to znaczy mężczyznom, decydować o każdym aspekcie życia swych rodzin. Kobieta wcześniej nie mogła założyć konta bez zgody męża. Dzieci zaś były traktowane bardziej jak własność niż jak członkowie rodziny. Zarówno Fritzl, jak i jego żona należą do generacji, która wychowała się w tych czasach. Trudno się więc dziwić, że traktowali swe dzieci w taki sposób – podkreśla.

Wizerunek Austrii mocno ucierpiał wskutek tego, co się działo w piwnicy Fritzlów w Amstetten. Większość miejscowych mediów stara się ograniczyć szkody. Podobnie jak austriacki rząd. Kanclerz Alfred Gusenbauer oświadczył podczas obchodów 1 Maja, że Austria „nie będzie zakładniczką jednego kryminalisty”. Kanclerz obiecał „bronić wizerunku kraju”, podkreślając, że Austria to „jedno z najbezpieczniejszych państw na świecie”. – Nie pozwolimy nikomu, także gdzie indziej na świecie, skalać tego wizerunku – zaznaczył. Niemniej rząd musiał się przyznać do winy za tragedię. „Władze były łatwowierne, zwłaszcza jeśli chodzi o historię z sektą, którą podejrzany wyjaśnił zniknięcie swej córki” – stwierdziła minister sprawiedliwości Maria Berger w wywiadzie dla dziennika „Der Standard”. W zamian obiecała zaostrzenie kar dla przestępców seksualnych.

W dyskusji jest „kastracja chemiczna” oraz zniesienie przedawnienia dla takich przestępstw jak gwałt czy kazirodztwo. W tej chwili po piętnastu latach następuje zatarcie informacji na temat przestępstw seksualnych; nie ma do nich dostępu nawet policja ani opieka społeczna.

Żona Fritzla, córka, którą więził i gwałcił, oraz dzieci – 18-letni Stefan i 5-letni Felix – są pod opieką psychiatrów. Zapewniono im skuteczną ochronę przed mediami. Lekarze podkreślają, że ich stan się poprawia. Matka i jej dzieci zaczynają się przyzwyczajać do światła słonecznego. Codziennie razem jedzą śniadanie. 42-letnia Elisabeth wciąż broni matki. Twierdzi, że ona nic nie wiedziała o jej losie. Fritzl zaś nadal siedzi w areszcie śledczym w St. Pölten. Jego adwokat przekazał austriackiej bulwarówce „?sterreich” list, w którym były inżynier twierdzi, że nie jest potworem. Skarży się, że doniesienia medialne na jego temat są „jednowymiarowe”. – Mogłem ich wszystkich zabić i nikt by o tym nie wiedział – utrzymuje. W przyszłym tygodniu zostanie wstępnie przesłuchany przez sąd. Prokuratura zarzuca mu zabójstwo przez zaniechanie opieki, gwałt, kazirodztwo, pozbawienie wolności oraz wymuszenie. Za to grozi mu co najmniej 20 lat więzienia. Jego obrońca chce, by został uniewinniony. Zdaniem mecenasa Rudolfa Mayera Fritzl jest chory psychicznie i zamiast w więzieniu powinien przebywać w szpitalu psychiatrycznym. W tym celu Fritzl co chwila udziela gazetom wywiadów. W piątek zadał reputacji Austrii kolejny cios, twierdząc w wywiadzie dla tygodnika „News”, że wartości, na których się przez całe życie opierał, czerpał z dzieciństwa za czasów Hitlera. – Nazizm to była kontrola i szacunek dla autorytetu. Ja z tego czerpałem przez całe życie – stwierdził.

Elisabeth Fritzl przez 24 lata była więziona przez własnego ojca w piwnicy rodzinnego domu. Rodziła mu dzieci. Jedno za drugim. Czterech chłopców i trzy dziewczynki. W samym sercu Austrii. Pośród starannie przyciętych trawników, śnieżnobiałych fasad i kolorowych kwiatków na parapetach. Pod nosem władz lokalnych, urzędników miejskich, lekarzy, policji i sąsiadów. Ci tłumaczą się dziś, że nic, absolutnie nic nie wskazywało na to, że spokojny inżynier elektryk może być okrutnym sadystą. Że dali się zwieść, oszukać. W rzeczywistości jednak odwracali oczy za każdym razem, gdy coś mogło zagrozić ich małomiasteczkowej austriackiej idylli.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI dla społeczeństwa
Plus Minus
Laborantka na prochach
Plus Minus
„Skok po marchewkę”: Chomikować czy szabrować?
Plus Minus
„Potęga języka”: Moce ukryte w słowach
Materiał Promocyjny
Współpraca na Bałtyku kluczem do bezpieczeństwa energetycznego
Plus Minus
„Oskar, Patka i złoto Bałtyku”: Skarb dla najmłodszych
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń