Czarno-biały zapis, choć zrealizowany prymitywnymi nawet jak na ówczesne warunki środkami, stał się jednym z najważniejszych operowych dokumentów epoki. Udało się utrwalić sugestywność aktorskiej gry Marii Callas, a także swoisty kanon rytualnych gestów i zachowań składających się na tę kreację, powielanych następnie przez dziesiątki innych wykonawczyń roli Toski. Scena, w której Callas z pogardą wypowiadała słowa „I oto drżał przed nim cały Rzym" nad trupem zamordowanego przez nią podłego barona Scarpii, do dziś robi zaś wrażenie.
Był wszakże ów zapis londyńskiego przedstawienia dowodem na to, że opera jest sztuką bezpośredniego kontaktu i wszelkie próby utrwalenia na taśmie filmowej jedynie ją zubażają. Mimo że podejmowano podobne próby już wcześniej.
Celowali w tym zwłaszcza Amerykanie, którzy wraz z rozwojem nowego medium, jakim stała się telewizja, próbowali wykreować nowy gatunek – opery telewizyjnej. Niemal w tym samym czasie, gdy w Londynie trwały przygotowania do premiery „Toski", amerykańska stacja CBS namówiła sędziwego, ale wciąż łasego na popularność i pieniądze, osiemdziesięcioletniego Igora Strawińskiego na skomponowanie opery telewizyjnej „Potop". Jej emisja zakończyła się jednak tak głośnym fiaskiem, że nikt już podobnych prób nie powtórzył.
Mimo wszystko rozwój telewizji w latach 70. i 80., a także pojawienie się magnetowidowego zapisu VHS, spowodowały dalszy rozwój związków między operą i telewizją. Zaczęto rejestrować całe spektakle lub po prostu filmować opery. Niemała w tym zasługa wielkiego Herberta von Karajana, bo to on, artysta o nienasyconym ego, odkrył, że kamera nareszcie może eksponować dyrygenta, który do tej pory na koncercie czy spektaklu prezentował widzom jedynie plecy. Z tego samego względu inny wielki mistrz batuty Sergiu Celibidache – który przez lata odmawiał nagrywania płyt, twierdząc, że ten proceder przypomina uprawianie seksu z fotografią Brigitte Bardot – okazał się nader łaskawy dla nagrań wideo. Widać obraz mistrza niwelował, jego zdaniem, skutki niedoskonałego zapisu dźwięku.
Kto zaśpiewa o szóstej rano
Tym niemniej mijały lata i w kwestii operowego obrazu rewolucji nie było. Musiał dopiero pojawić się człowiek, który wyczuł, że z opery można wykreować nowoczesne widowisko i jeszcze na tym zarobić. Nazywał się Andrea Andermann i w ostatniej dekadzie XX wieku postanowił zadziwić świat telewizyjną inscenizacją „Toski" na żywo. Miało to być zatem klasyczne przedstawienie operowe, a jednocześnie takie, którego nie da się zrealizować w teatrze. Akcja każdego aktu rozgrywała się w naturalnej scenografii zabytków Rzymu opisanych w libretcie, i co ważne, dokładnie o tej porze, w której zdarzenia te miały miejsce. Aby zobaczyć, jak Tosca rzuca się z Zamku św. Anioła na rzymski bruk, trzeba było zatem pracować na planie o szóstej rano, bo wtedy właśnie rozpoczynał się ostatni akt dramatu.