Dla meandrów naszej polityki podczas pandemii charakterystyczna jest sytuacja z końca poprzedniego tygodnia. Minister zdrowia Łukasz Szumowski ogłosił swoją wyczekiwaną przez wszystkich rekomendację w sprawie terminu wyborów. Wykluczył „normalne" wcześniej niż za dwa lata. Równocześnie te korespondencyjne uznał za względnie bezpieczne. Opatrzył to wprawdzie uwagą, że należy zbadać szczegóły nowej procedury pod kątem sanitarnym, ale wystąpił zasadniczo jako ktoś, kto nie odrzuca pisowskiego kalendarza politycznego.
Opozycja uznała ją za wypełnienie partyjnego obowiązku. Posypały się na głowę Szumowskiego gromy: okazał się przede wszystkim politykiem, a nie lekarzem, taka była główna teza. Komentatorzy „tamtej strony" dopełnili reszty.
Przykre, i chyba po troszę nieuniknione, jest to, że medyczne opinie Szumowskiego są coraz częściej odczytywane, w niezliczonych internetowych debatach, pod kątem czystej polityki. Odmraża, luzuje, bo chce stworzyć atmosferę sprzyjającą wyborom. Mówi o noszeniu maseczek przez półtora roku (to skądinąd jedna z chyba najbardziej pochopnych zapowiedzi rządowych) po to, aby wesprzeć ewentualny pomysł przesunięcia kadencji prezydenta Dudy o dwa lata. Mniejsza o to, czy tak jest naprawdę. Tego typu interpretacje znamienne są w państwie, w którym życie publiczne opiera się na totalnym braku zaufania.
Ale była i druga, nieznana szerzej, strona tego medalu. Centrala PiS na Nowogrodzkiej, a tak naprawdę główny jej rezydent, wcale nie zareagowała zadowoleniem. Jarosław Kaczyński uznał rekomendację Szumowskiego za zbyt wstrzemięźliwą. Choć bardzo go ceni, choć rozważał zrobienie pana profesora wicepremierem, tym razem poczuł się zawiedziony. W jego mniemaniu minister nie poparł jednak w stu procentach majowego terminu. Zrobił to w sposób zbyt zawoalowany i warunkowy.
To z kolei inny problem. Narzucając wszystkim swoim ludziom morderczy test nieustającej lojalności, zawsze pozostając nie do końca z nich zadowolonym i wobec nich nieufnym, prezes PiS sprowadził ich wszystkich do roli uczniaków zmuszonych nieustannie drżeć przed niezapowiedzianą kartkówką. Kiedy to się precyzyjnie stało, że ludzie z niezaprzeczalnym dorobkiem, zawodową pozycją, dali sobie taką rolę narzucić? Temat na oddzielny tekst. Dziś to już cały system. Państwo, skrzypiąc i zacinając się, pracuje niczym zużyta machina sterowana wolą jednej osoby.