Należy uznać, że lewicowe idee wyrosły wraz z oświeceniem, choć ich antecedencje wskazać można znacznie wcześniej, a postawa, która je zrodziła, jest chyba tak stara jak ludzka cywilizacja, aczkolwiek w nią wymierzona. Przypuszczalnie autodestrukcja jest także elementem natury człowieka. Mam w tym wypadku na myśli nastawienie rewolucyjne, które wyrasta z resentymentu i nienawiści do tego, co jest, a którego dobitnym przykładem jest odnotowana już przez mnie myśl Marksa czy szerzej, gnoza, która potępia materialny świat już od ponad dwóch tysięcy lat. Nie oznacza to, że stanowisko takie dominowało w dobie oświecenia. Niemniej jego radykalna wersja i powszechne wówczas absolutyzowanie abstrakcyjnego, matematycznego rozumu jako jedynej miary rzeczy ludzkich prowadzi w tym kierunku.
W oświeceniu zatriumfowało przeświadczenie, że człowiek mocą swojego rozumu jest w stanie nie tylko rozpoznać świat, ale i przebudować go tak, aby stworzyć na ziemi swoje królestwo, a więc rzeczywistość doskonałą, a w każdym razie na tyle dobrą, na ile jest to wyobrażalne dla ludzkiego gatunku. To dziedzictwo Kartezjusza – prekursora i prawodawcy oświecenia – do którego przyznawali się chyba wszyscy oświeceniowcy. Nie zajmował się on wprawdzie polityką, ale jego zamiarem było stworzenie wiedzy pewnej i wszechogarniającej, w którą miała przekształcić się całość ludzkiego poznania. W sposób oczywisty konsekwencje tego musiały rzutować także na sferę polityki. Kartezjusz przygotowywał się zresztą, aby do swojego totalnego korpusu nauki włączyć również uporządkowaną racjonalnie etykę. Jego podejście zasadniczo negowało wcześniejszy do niej stosunek, wyprowadzony głównie z Arystotelesa. Projektu swojego nie udało się Kartezjuszowi zrealizować i musiał poprzestać na „etyce prowizorycznej", która miała obowiązywać do czasu zbudowania jej w pełni racjonalnej wersji, stanowiącej segment całości systemu.
Oświeceniowcy zwykle nie byli aż tak ambitni, ale przyjmowali jego metodę, a więc odrzucali wszelkie autorytety, wszystkie dotychczasowe pewniki i powoływali przed „trybunał rozumu" – ulubiona formuła epoki – cały istniejący ludzki porządek. Efekty były łatwe do przewidzenia. Jawił się on jako absurdalny chaos pełen bezsensownego cierpienia i marnotrawionych wysiłków. Wobec precyzyjnych, matematycznych konstrukcji, w których człowiek był w stanie ujmować rzeczywistość, a także stosować je praktycznie w niektórych przedsięwzięciach, ten stan rzeczy wydawać się musiał wielkim skandalem. Należało go więc zasadniczo zmienić, przebudować, albo wręcz zbudować na nowo. W tym celu jednak na początku należało wyeliminować porządek stary oparty na dogmatach, przesądach i zwykłym przyzwyczajeniu. Należało odrzucić ład wywiedziony z religii, tradycji i wszelkich autorytetów. Dopiero po spełnieniu tego zadania możliwa będzie budowa optymalnego, ludzkiego królestwa.
Przy określonych założeniach rozumowanie to jest nieodparte. Jeśli świat jest bez reszty racjonalny, a umysł człowieka potrafi go rozszyfrować do końca i rozpisać w jednoznacznych formach, tak jak i siebie jako element tej całości, to potrafi także wydedukować optymalną formę polityczną, która będzie spełniała wszystkie jego oczekiwania, a więc zbudować utopię. Nic nie może uniemożliwić tego w finalistycznej perspektywie, ponieważ rozum w przejrzyście racjonalnej rzeczywistości musi zatriumfować, natomiast pierwszym krokiem w realizacji doskonałego, albo chociaż nieporównywalnie lepszego, świata musi być usunięcie tego, który istnieje i stanowi barierę realizacji państwa oświeconych. Żyjemy w królestwie ciemnoty, zabobonu oraz hipokryzji, a winniśmy zbudować jego przeciwieństwo. Kraina ta to jednak nie do końca jeszcze wyraźna pieśń przyszłości, ledwie horyzont naszych działań, których pierwszym konkretnym i oczywistym etapem winna być walka z panującym bezeceństwem. To przecież ono znieprawiło istniejący porządek cywilizacyjny. Temu zadaniu rzecznicy oświecenia poświęcają swoje wysiłki. Wystarczy ich zdaniem zburzyć triumfującą dziedzinę zła, aby nadeszło jej przeciwieństwo, im bardziej niekonkretne, tym atrakcyjniejsze. Wprawdzie przedsięwzięcie takie może być praco- i czasochłonne, ale ostatecznie musi się powieść.
Taki obraz rzeczywistości wyłania się przy założeniu jej ostatecznej racjonalności, a więc i rozpoznania mechanizmów nią rządzących. Warunkiem tak rozumianej przeźroczystości ludzkich (i nie tylko) spraw było usunięcie Boga z ich widnokręgu. Co najwyżej mógł pozostać jako wielki zegarmistrz lub architekt, jak ma to miejsce w deistycznym ujęciu najwyższego bytu, a więc ten, który nakręcił mechanizm świata, od tego czasu funkcjonujący już samoczynnie.