Samiec alfa to oczywiście Michael Jordan, wataha Chicago Bulls, a „Last Dance" jest jednym z najchętniej oglądanych seriali ostatnich tygodni. I najczęściej opisywanych. Tytułowy „ostatni taniec" to kończący hegemonię Chicago w NBA sezon 1997–1998, w którym Bulls zdobyli szóste mistrzostwo. Ale tak naprawdę to historia 13 sezonów tej drużyny – od momentu pojawienia się w niej Jordana, do jego ostatniego meczu w koszulce Byków.
Ktoś, kogo koszykówka nie interesuje, może pogardliwie wzruszyć ramionami – zrozumiem – ale jest to historia wcale nie mniej wciągająca niż niejedna fabułal. I ma nad nimi tę przewagę, że oparta jest na prawdziwych wydarzeniach. Nie wszyscy uważają ją bowiem za dokument, a bardziej docudramę, zarzucając Jordanowi zbyt dużą ingerencję w materiał, a twórcom uległość wobec koszykarskiej gwiazdy. Niesłusznie – biorąc pod uwagę całą skalę uwikłań, z jaką musieli zmierzyć się twórcy – dzieło reżysera Jasona Hehira to majstersztyk – również montażowy.