Każdy kolejny rząd idzie o krok dalej.
Być może, coś w tym jest. Platforma sobie wykombinowała, że po rządach PiS, które skończyły w niesławie mogą sobie pozwolić na wszystko, że im wolno więcej. Jak się okazało po zupełnym braku reakcji mediów na te praktyki, mieli wiele racji. Mówi się, że SLD stworzyło w Polsce kapitalizm polityczny...
A nie?
Owszem, stworzyli, ale przy tym, co robi Platforma to byli amatorzy! Platforma nawet jak prywatyzuje, to na pół gwizdka, żeby nie pozbywać się wpływu na firmy i możliwości upychania tam ludzi. Posad jest mnóstwo, można przebierać. Administracja ma taką zdolność do rozrastania się, że dla ministra czy wiceministra stworzenie kilku dodatkowych stanowisk to żaden problem.
Jak się załatwia pracę?
Na najwyższym szczeblu osobą kluczową jest minister skarbu, ale jest też przecież mnóstwo urzędów samorządowych, jest wojewoda, któremu podlegają liczne spółki. Tego jest taka masa, że trudno to nawet policzyć. Olbrzymim pracodawcą są urzędy marszałkowskie i nie chodzi już tylko o armię urzędników, ale o kontrolowane przez sejmik fundusze, agendy, spółki. Na Mazowszu wśród ludzi tam zatrudnionych trudno znaleźć kogoś, kto rodzinnie lub towarzysko nie jest związany z Platformą lub PSL-em.
Jak to się robi? Zostaje pan szefem nowo utworzonej agendy promującej Warszawę.
I sięgam po kolegów z partii, ale gdybym nawet o tym zapomniał, to partia bardzo szybko sięga po mnie.
No tak, dostał pan to stanowisko pod warunkiem...
Nawet nie musieliby takich warunków stawiać. To zupełnie oczywiste, że do nowo mianowanego szefa urzędu przychodzi przełożony partyjny i przynosi mu całą teczkę CV.
? ? ?
„Setne posiedzenie Sejmu było posiedzeniem ostatnim. I ta setka wisiała w powietrzu już od rana. W kolejce do kontroli osobistej ustawiły się przedstawicielki Kół Gospodyń Wiejskich z gminy Białaczów w powiecie opoczyńskim – wszystkie w strojach regionalnych. Oficerowie Biura Ochrony Rządu mieli ręce pełne roboty. Panie przytargały ze sobą kosze z bochnami chleba, kiełbasą podsuszaną, spod której wystawały buteleczki. Mówiły, że są dobrze przygotowane do wizyty w Sejmie – miały co zjeść i co wypić. Minister ds. równego traktowania Elżbieta Radziszewska – też ubrana w strój ludowy czekała już na nie. Pani minister i panie gospodynie wiejskie wśród pląsów, śpiewów i muzyki ludowej raźno udały się do gabinetu marszałka Grzegorza Schetyny. Ten wyglądał na wzruszonego, powiedział, że się cieszy i zapewnił, że Sejm będzie ciężko pracował także w przyszłej kadencji.
Wicemarszałek Ewa Kierzkowska dodała, że podziwia pasję opoczanek, a wicemarszałek Jerzy Wenderlich wyznał, że widząc gospodynie doświadcza radości. Na tym impreza się zakończyła. Choć nie był to ostatni ludowy akcent tego dnia". - Niestrudzeni tropiciele ludzkich akcentów w polityce, Michał Majewski i Paweł Reszka w reportażu Sejm po setce szczegółowo relacjonują trwające cały wieczór w sejmowych ogrodach święto wieprzowiny, nie stroniąc jednak również od bardziej poważnych refleksji:
„Zgodnie z oficjalną statystyką Sejm przez cztery lata pracy uchwalił 953 ustawy, bijąc wszelkie rekordy. Inaczej mówiąc co miesiąc posłowie fundowali nam 20 nowych rozwiązań prawnych!
Nawet gdy się pamięta, że 60 procent tego co uchwalali wynikała z prostej konieczności przyjmowania rozwiązań prawnych narzucanych przez Unię Europejską – i tak włos się jeży na głowie. Posłowie przyszłej kadencji już mogą się przygotować do poprawiania bubli, a prawnicy zacierać ręce – pracy nie powinno im zabraknąć.
Trudno nie zauważyć, że znaczenie Sejmu zmalało w ostatnich latach. Podejmowanie najważniejszych decyzji przesunęło się do Kancelarii Premiera, ministerstw i partyjnych central. Symboliczne jest to, że szefem ponad 200 osobowego klubu parlamentarnego PO jest Tomasz Tomczykiewicz, polityk bez siły, charyzmy, znaczenia w partii władzy.
Jak na dłoni widać, że kluby parlamentarne stały się armiami, które karnie mają wykonywać polecenia płynące z innych ośrodków. Większość posłów z wielkich klubów z rzadka ma kontakt ze swymi liderami, nie mają najmniejszych szans na udział w kluczowych debatach, wielu z nich ma marną wiedzę o tworzeniu prawa. Pozostaje im wygłaszanie „do pustej sali" oświadczeń na najbardziej kuriozalne tematy.
Spora część posłów jest dziś po prostu „mięsem armatnim", które ma podnosić rękę w trakcie głosowań według wskazań rzeczników klubowej dyscypliny. Wszelka niesubordynacja, odstępstwa, inne zdanie są karane. Można zaryzykować tezę, że gdyby w Sejmie zasiadało 230 zamiast 460 posłów nie przyniosłoby to uszczerbku uchwalanemu tam prawu."
? ? ?
Politycznie poprawna cepelia
to pamflet Jacka Cieślaka na współczesny polski teatr.
„Potężna fala tematyki dotyczącej mniejszości, łamania tabu, po pierwszym niezwykle owocnym i twórczym okresie, wytworzyła w teatrze snobizm na pomijane i cenzurowane w przeszłości tematy. Kto wie — może nawet konformizm niektórych inscenizatorów, którzy zapragnęli być, bardziej gejowscy od autentycznych gejów, bardziej singlowi od prawdziwych singli, bardziej dragowi od narkomanów i internetowi do Internetu!
Piszę o modzie podporządkowania się kryterium odmienności na scenie, bo widziałem spektakle, w których pęd do pokazania nagości lub zagrania inności, moim zdaniem, wynikał z czystej kalkulacji, a nie utożsamienia się z ważną społeczną kwestią. Część aktorów może chcieć wziąć udział w eksperymencie, spróbować czegoś nowego, inni, jak na oportunistów przystało, grają to co modne — żeby nie wypaść za burtę. I kompromitują sprawę.
Aktor, który nie chce pokazać tak zwanego ptaka na scenie — ma powody pomyśleć, że nie ma czego szukać w teatrze. Aktorka, która odmówi zagrania pijanej kobiety, zdradzanej przez męża-podłego heteroseksualistę lub zagubionego pseudoheteroseksualistę odkrywającego swoją homoseksualną orientację — może mieć kłopot. Może pauzować.
Mogę wymienić nazwiska co najmniej trzech aktorek, które miały odwagę zrezygnować z ekstremalnych ról, obnażania się psychicznego i fizycznego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie — Joanna Szczepkowska, Dominika Kluźniak i Małgorzata Kożuchowska — i odeszły z tego powodu z zespołu. Miały to szczęście, że są gwiazdami, pracują w Warszawie, gdzie jest gdzie pracować, bo działa tam więcej niż jedna scena.
Problem bierze się również z autobiografizmu spektakli. Przez lata teatrowi wyznaczał kierunek Szekspir i jego credo, że scena powinna być jak lustro wystawione na gościniec — pokazujące świat. Dzisiejszy reżyserzy zachowują się tak, jakby chcieli podtrzymać plotki o tym, że Szekspira nie było. Jednocześnie spełniło się proroctwo Andrzeja Wajdy, który ponad dwie dekady temu posadził Hamleta przed lustrem, w garderobie, zmienił mu płeć i kazał mówić o sobie. Hamletyzować.
Kiedy nowy teatr w Polsce dochodził do głosu, padały pytania, które być może dziś brzmią tyle szlachetnie, co naiwnie: czy aktor ma być kapłanem, a teatr świątynią sztuki? Niestety doszło do tego, że kapłaństwo w teatrze coraz więcej ma wspólnego ze złymi kapłanami w Kościele, którzy nie mają zielonego pojęcia o egzystencji Polaków, rodzinie, pracy, szkole. A mimo to o niej mówią, a nawet pouczają jak żyć. Teatralnych kapłanów, którzy nie znają codziennego życia, również jest coraz więcej. Na tym tle zadziwiająca staje się praktyka, że po premierze zamiast rozejrzeć się po świecie — oglądają prawie każdego wieczoru swoje spektakle, stając na straży hermetyczności swojej rzeczywistości.
Przyszedł chyba czas na zajęcie się w teatrze również sprawami Polaka-szaraka. Jego marzeniami, problemami. Przyszłością. Przydałoby się więcej solidarności artystów z widownią. Przydaliby się teatralni kapłani, którzy robią coś więcej niż patrzenie w lustro i mówienie do lustra".
? ? ?
W tekście Ofiara ma prawo przesadzać Dariusz Rosiak próbuje wysłuchać racji obu stron w sporze o to, czy Kościół wystarczająco i dość uczciwie zajmuje się przypadkami pedofilii wśród księży i osób zakonnych.
„Andrea Tornielli i Paolo Rodari, autorzy książki 'Atak na Ratzingera' odkrywają metody medialnych manipulacji. Piszą o 3 tysiącach nowych przypadków rozpatrywanych już po utworzeniu w Watykanie grupy "łowców pedofilów" (300 z nich dotyczy pedofilii, reszta to przemoc i wykorzystywanie seksualne osób innych niż dzieci), o zmianie nastawienia Kościoła wobec przestępców seksualnych, którego media nie chcą zauważyć, o koncentrowaniu się na sprawach, które miały miejsce kilkanaście, czasem kilkadziesiąt lat temu, o niejasnej interpretacji prawnej wielu zarzutów (jakkolwiek odrażające, wykorzystywanie seksualne 17-letnich kleryków w seminarium nie jest pedofilią). Zapewne rację mają autorzy, gdy piszą o sojuszu środowisk, 'dla których wygodne jest milczenie Kościoła, pomniejszenie jego autorytetu moralnego i jego funkcjonowania jako zjawiska masowego, może z ukrytą nadzieją, że po jakichś dziesięciu latach będzie on tyle znaczył na scenie międzynarodowej, co jakaś sekta.'
Wniosek o postawienie papieża i trzech kardynałów przed międzynarodowym sądem za zbrodnie przeciw ludzkości nie ma szans powodzenia, a tłumaczenie, jak robiła to w rozmowie ze mną prawniczka organizacji SNAP Katherine Gallagher, że papież, mimo że sam nie gwałcił dzieci, powinien być postawiony w stan oskarżenia za 'zachęcanie do gwałtu' (encouraging rape), bo podobnie jak dowódcy armii serbskiej czy rwandyjskiej odpowiada za zbrodnie swoich podwładnych - jest nadużyciem moralnym i nonsensem prawnym.
A jednak moim zdaniem karygodnym błędem byłoby traktowanie tego wniosku jako absurdalnego wymysłu wrogów Kościoła. Jest on raczej dowodem na niezrozumienie przez ofiary meandrów funkcjonowania Kościoła i donośnym ich wołaniem o zmiany, które pozwolą na rzeczywiste rozwiązanie problemu nadużyć seksualnych wśród księży.
- To nieprawda jak sugerują obrońcy Kościoła, że biskupi mają obecnie obowiązek wydawania księży podejrzanych o pedofilię i inne przestępstwa seksualne - mówi Barbara Blaine. - W dalszym ciągu regułą jest, że księży podejrzanych o nadużycia seksualne nie wydaje się policji. W dalszym ciągu ktoś taki odsuwany jest, zwykle na jakiś czas, od posługi kapłańskiej, ale otrzymuje wsparcie Kościoła, pieniądze na utrzymanie, mieszkanie, wikt i opierunek, w dalszym ciągu ma szansę na prowadzenie w miarę normalnego życia. Nie ma zasady zero tolerancji dla księży przestępców seksualnych, w dalszym ciągu w Kościele mogą znaleźć bezpieczne schronienie. Ten papież nie wyrzucił nawet jednego biskupa za przestępstwa seksualne. I jeśli dziś obrońcy Kościoła mówią, że skala nadużyć seksualnych się zmniejsza, dlaczego nagle mamy im wierzyć? Przez lata Kościół kłamał w tej sprawie, dlaczego teraz miałby nagle mówić prawdę?
Dobre pytanie, zwłaszcza jeśli stawiają je ludzie, którzy zostali przez Kościół skrzywdzeni. Barbara Blaine ma rację, gdy mówi, że w Kościele nie istnieje obowiązek donoszenia policji na przestępców, nie tylko zresztą seksualnych. Tornielli i Rodari nawiązują do tego w swojej książce przy okazji relacji z tzw. czarnego tygodnia czyli serii skandali wokół Watykanu na wiosnę 2010 roku. Jeden z nich dotyczył sprawy francuskiego biskupa Pierre'a Picana skazanego w 2001 roku na trzy miesiące więzienia w zawieszeniu za niepowiadomienie władz cywilnych o podległym mu księdzu - seryjnym pedofilu. Picana tłumaczył ówczesny sekretarz Kongregacji Nauki Wiary arcybiskup Tarcisso Bertone. W wywiadzie z 2002 roku mówił on, że "Społeczeństwo powinno uszanować tajemnice zawodową księży, jak szanuje się tajemnicę zawodową każdej kategorii, szacunek, którego nie można ograniczyć do tajemnicy spowiedzi, która jest nienaruszalna."
Dla wielu ludzi takie korporacyjne rozumienie swojej roli przez Kościół jest nie do przyjęcia. Nie szkodzi, że dokładnie w ten sam sposób, jaki postuluje Bertone, postępują lekarze i prawnicy, psychoterapeuci i wojskowi. Od Kościoła wielu ludzi oczekuje czegoś więcej, właśnie dlatego, że nie jest to instytucja jak każda inna".
Ponadto w Plusie Minusie