Nie będę się standardowo oburzał ani szukał w internecie, jakiego wzrostu jest sam Gajos. Nie zamierzam też przekonywać, że podział w Polsce zaczął się na długo, zanim do władzy doszedł Jarosław Kaczyński, a jeśli rządząca obecnie w Polsce prawica coś zrobiła, to co najwyżej wykorzystała podział stworzony przez innych i przez innych przez lata celebrowany. Pominę milczeniem także mechanizm mediów społecznościowych, które pogłębiają podziały społeczne, tworząc plemiona, które łączy głównie niechęć do siebie nawzajem, a nawet zmieniającą się strukturę komunikacji i coraz silniejszą kulturę ofiary, która sprawia, że każdy na siebie spogląda jak na ofiarę tego drugiego. Zostawmy to wszystko na boku i zatrzymajmy się na samej polityce, i to rozumianej tylko na poziomie partyjnym.
Z tej perspektywy wypowiedź Janusza Gajosa jest kolejnym strzałem w kolano opozycji. Tak, opozycji, bo choć pan Gajos jest aktorem, to jego wypowiedź jest reprezentatywna (i wszyscy mają tego świadomość) dla ogromnej większości opozycyjnych polityków. On powiedział to, co oni myślą, ale jeszcze nie wypowiedzieli. Nie brak publicystów, którzy zresztą – szczególnie w mediach społecznościowych – prezentują jeszcze ostrzejsze opinie, przekazywane później i komentowane przez innych, a także uznawane za analizę rzeczywistości. Jeśli zaś czemukolwiek one służą, to utrzymaniu się u władzy prawicy. A wiecie dlaczego? Bo pokazują, że liderzy opinii po stronie opozycji nie są w stanie intelektualnie i politycznie ogarnąć fenomenu Kaczyńskiego i obecnego obozu władzy. Można tego obozu (i prezesa PiS osobiście) nie lubić, można się z nim nie zgadzać, ale żeby wygrać, trzeba najpierw zrozumieć, dlaczego wygrywa wybory, co takiego wyborcy – z różnym poziomem wykształcenia, z różnych miejsc i kierujący się różnymi kryteriami – wspierają w jego polityce. Uznanie, że chodzi jedynie o kiełbasę wyborczą albo o jakieś faszystowskie dzielenie ludzi, nie jest odpowiedzią na tak postawione pytanie, dowodzi jedynie niezrozumienia dynamicznie zmieniającej się sytuacji.
Gdybym miał doradzać jakieś lektury – zarówno samemu Januszowi Gajosowi, jak i politycznemu zapleczu opozycji – to wskazałbym im wydaną niedawno książkę „Narodowy populizm. Zamach na liberalną demokrację" Rogera Eatwella i Matthew Goodwina. Autorzy, z lewicowej perspektywy, ale obiektywizująco, pokazują, skąd wzięły się procesy wynoszące nowe siły do władzy, wykazują, że wbrew nadziejom liberalnej lewicy młodzież niekoniecznie musi na nią postawić, że religia wcale nie jest kluczowa w procesie zmian, wreszcie że społeczeństwa są o wiele bardziej konserwatywne niż elity.
Wbrew tytułowi w książce wyraźnie zarysowane są różnice między realnymi faszystami a populistami i wreszcie starą prawicą, która przejmuje część programu narodowych populistów, a także jasno wskazane jest, że nawet jeśli populiści są przeciwko liberalnej demokracji, to nie są przeciwko demokracji w ogóle. Jakby tego było mało, znaleźć tam można jasne wskazanie, z jakich obiektywnych powodów konserwatywna prawica i narodowi populiści wygrywają wybory i dlaczego narzekanie przez zwolenników liberalnej demokracji czy wymyślanie inaczej myślącym od faszystów nic nie może zmienić.