Komunizm jest nieszkodliwy

A taki na Katarzynę Bratkowską po rozmowie, którą przeprowadził z nią Robert Mazurek (opublikowaliśmy ją przed tygodniem w „Plusie Minusie"), obnażają słabość intelektualną polskich środowisk opiniotwórczych i ich uwikłanie w rozmaite ideologiczne dogmaty.

Publikacja: 11.01.2014 10:00

Filip ?Memches

Filip ?Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

O ile słuszne jest oburzenie wywołane proaborcyjnymi deklaracjami działaczki feministycznej, o tyle inaczej należy oceniać wyrazy potępienia dla złożonego przez nią wyznania: „Jestem komunistką".

Bratkowska – w ćwierć wieku od upadku realnego socjalizmu – wywołała prawdziwą antykomunistyczną histerię. Można byłoby to jeszcze zrozumieć, gdyby rozmówczyni Mazurka wzywała do użycia rewolucyjnej przemocy. Tymczasem ona wyraźnie zaznaczyła: „nie pochwalam żadnych praktyk totalitarnych".

Nic to jednak nie pomogło. Bo słowo „komunizm" – podobnie jak  słowo „faszyzm" – oddziałuje w Polsce na różnych ludzi niczym bodziec skutkujący reakcją odruchową, a więc czymś, co jest z gruntu bezrefleksyjne.

Najbardziej merytorycznie z komunistycznym credo Bratkowskiej rozprawiła się na portalu czasopisma „Zadra" inna feministka, Magdalena Piekara, która zarzuciła jej, że ta kompromituje ich wspólne środowisko („Pokazała pani dobitnie to, o czym się gada: że feministki to lewackie idiotki"). Najciekawsze są zacytowane przez Piekarę fragmenty z „Manifestu komunistycznego", zadające kłam opowieściom Bratkowskiej o niewinnym przesłaniu jego autorów, Karola Marksa i Fryderyka Engelsa: „Proletariat przez obalenie przemocą burżuazji ugruntowuje swe panowanie", „Władza polityczna, we właściwym tego słowa znaczeniu, jest zorganizowaną przemocą jednej klasy celem ucisku innej", „Proletariat [...] staje się poprzez rewolucję klasą panującą i jako klasa panująca znosi przemocą dawne stosunki produkcji", „Oświadczają oni [komuniści] otwarcie, że cele ich mogą być osiągnięte jedynie przez obalenie przemocą całego dotychczasowego ustroju społecznego".

Problem polega jednak na tym, że komunizm jest dziś pieśnią przeszłości. Noszenie wizerunków Che Guevary na T-shirtach stanowi rodzaj niewinnej młodzieżowej prowokacji, za którą nie idą żadne polityczne kroki. Owszem, zawsze można jako kontrargument wskazać bojówki Antify. Ale nie są one – podobnie jak nazi-skinheadzi – ruchem politycznym, lecz czymś w rodzaju subkultury czy wręcz marginesu społecznego.

Jeśli jakieś znaczące środowiska polityczne usiłują wybielać komunizm czy szukają alibi dla zaangażowania w ten projekt, to nie podejmują dyskusji ideologicznej. Są to raczej – motywowane nieraz osobiście, ze względu na koneksje rodzinne –  próby zdejmowania odpowiedzialności z ludzi, którzy mają krew na rękach, i otwierania dla nich furtki do nowego życia bez konieczności rozliczania się z tego, co niegdyś robili.

Wróćmy zatem do ideologicznych dogmatów. Od roku 1989 w Polsce panuje polityczna „kultura antytotalitarna". Niby ma ona charakter świecki, ale tak naprawdę zawiera przekaz quasi-religijny. W lewicowej wersji zakłada on, że metafizycznym złem jest faszyzm (dlatego bardziej pasuje tu termin „kultura antyfaszystowska") – ale jako zjawisko nie historyczne, lecz mityczne, które ma obciążać wszelkimi winami wszystko, co kojarzy się z prawicą.

Odmienne założenie ma przekaz „kultury antytotalitarnej" w wersji prawicowej: metafizyczne zło stanowią komunizm i nazizm, tyle że z powodu antyhitlerowskiego sojuszu Stalina z mocarstwami zachodnimi w globalnej masowej wyobraźni potępiony został tylko nazizm, dlatego po klęsce ZSRR w zimnej wojnie trzeba ten stan rzeczy naprawić, i w równym stopniu potępić komunizm.

Tak czy inaczej nie potrafimy już patrzeć na totalitaryzmy jako na wielowymiarowe zjawiska realne. Widzimy jedynie ikony zła: Lenina czy Hitlera, którzy nie są już ludźmi z krwi i kości, ale wyłącznie demonami. Oczywiście, jeśli świadkowie zbrodni komunistycznych i nazistowskich mieli poczucie spotkania z diabłem, to trudno się temu dziwić. Nie należy jednak subiektywnych doznań, które się wyłaniają z doświadczeń krańcowych, rozciągać do rozmiarów prawdy obiektywnej. Nie ma takiego grzechu, który nie istniałby od początku ludzkości. Komunizm i nazizm tylko potwierdziły to, co już wiadomo było wcześniej o ciemnej stronie natury ludzkiej.

Wyznawcy liberalnej demokracji wolą jednak trzymać się „kultury antytotalitarnej", bo dzięki temu unikają konfrontacji ze złem w jego aktualnych, przyziemnych postaciach. Tak jest dzisiaj właśnie w przypadku aborcji. W większości państw liberalno-demokratycznych, odwołujących się bądź co bądź do takich pojęć jak „prawa człowieka", to rutynowy proceder (Polska pod wieloma względami należy tu wciąż do chlubnych wyjątków, chociaż i w naszym kraju przeprowadza się aborcję eugeniczną). Wygodniej jest jednak tropić nieistniejących komunistów i faszystów, niż piętnować realne zabójstwo dokonywane w majestacie prawa.

Deklaratywny komunizm Bratkowskiej nie ma przełożenia na rzeczywistość. Natomiast proaborcyjna aktywność działaczki feministycznej koresponduje z perwersyjnym indywidualizmem naszych czasów. Obecnie bowiem największym przesądem politycznym w kręgu tego, co się kiedyś nazywało cywilizacją europejską, jest wolność osobista. Absolutyzacja tej wolności kończy się odczłowieczaniem istot, które swoim, już narodzonym, bliźnim „ograniczają" przestrzeń życiową.

Plus Minus
Artysta wśród kwitnących żonkili
Plus Minus
Dziady pisane krwią
Plus Minus
„Dla dobra dziecka. Szwedzki socjal i polscy rodzice”: Skandynawskie historie rodzinne
Plus Minus
„PGA Tour 2K25”: Trafić do dołka, nie wychodząc z domu
Plus Minus
„Niespokojne pokolenie”: Dzieciństwo z telefonem