Były takie wybory prezydenckie, które zmieniły naród amerykański albo przynajmniej były początkiem nowego porządku. Tak było, gdy do władzy doszedł Franklin D. Roosevelt i dał początek nowatorskiej, bardziej skupionej na pomocy ludziom formie rządu, który podjął się zadania zreperowania zszarganej kryzysem gospodarki. Wybór Johna F. Kennedy'ego naznaczył początek generacji, która walczyła w II wojnie światowej i wykorzystała to doświadczenie na wpływowych stanowiskach. – Wybory z 1932 r. i 1960 r. są wyjątkami. Większość wyborów zwyczajnie pokazuje, kim jesteśmy jako naród – pisze jeden z komentatorów „Washington Post".
Tegoroczne wybory prezydenckie odbyły się w środku pandemii, która sparaliżowała kraj, doprowadzając go do kryzysu gospodarczego, oraz w roku, w którym przez Amerykę przeszła fala protestów na tle rasowym. Przez to powinny mieć efekt transformacyjny, tym bardziej że zainspirowały rekordową liczbę Amerykanów do udziału w głosowaniu. I może taki efekt będą miały w dłuższej perspektywie. Tego na pewno chcieliby Joe Biden i Kamala Harris, którzy kampanię wyborczą oparli na przesłaniu zaprowadzenia nowego porządku w kraju. Na krótką metę jednak problemy, które dotknęły Ameryki w roku 2020, uwydatniły głęboki podział społeczeństwa amerykańskiego.
Radość i duma
Gdy największe stacje medialne potwierdziły w sobotę zwycięstwo Joe Bidena, na ulicach większych i mniejszych miast zapanowała euforia. Jeszcze sprzed ekranów telewizorów Amerykanie zaczęli bić brawo i uderzać w co się da, np. w metalowe garnki. Ci, których wieść ta zastała za kierownicą, energicznie naciskali na klaksony. Potem zgromadzili się na ulicach, skwerach i parkach od Chicago, przez Nowy Jork, Boston, Filadelfię, Atlantę, po kalifornijskie Hollywood.
„We will, we will rock you", „We are the champions" – słychać było na ulicach niewielkiego miasteczka Maplewood w New Jersey. Uzbrojeni w amerykańskie flagi zwolennicy Bidena tańczyli, śpiewali i cieszyli się ze zwycięstwa swojego kandydata, a przede wszystkim z tego, że udało mu się położyć kres prezydenturze Donalda Trumpa, która – ich zdaniem – oparta była na kłamstwach, atakach na mniejszości etniczne i rasowe oraz braku troski o kraj pogrążony w pandemii. „Biden! Joe Biden", „USA!", „Tak wygląda demokracja!" – krzyczało tysiące ludzi m.in. na nowojorskim Times Square. „Do widzenia! Do widzenia!" – skandował tłum zgromadzony wokół Białego Domu, kierując te słowa do Trumpa. W setkach innych miejsc w całym kraju entuzjastyczne okrzyki słychać było do późnych godzin nocnych.
– Ostatnie cztery lata były straszne. Cieszę się, że mogę tu być i świętować odrodzenie naszego kraju. Cieszę się, że mogłam przyprowadzić tu moje dzieci, bo to zwycięstwo daje im nadzieję na lepszą przyszłość – mówiła nowojorczanka, która dołączyła do wiwatującego tłumu na Washington Square Park. – Ogarnia nas czysta radość i duma, że jedna z nas, wychowana w Oakland, Kamala Harris, zapisała się dzisiaj na kartach historii – mówił wyborca z Oakland w Kalifornii, skąd pochodzi nowa wiceprezydent, pierwsza w historii kobieta na tym stanowisku.