Joe Biden. Prezydent połowy Ameryki

„W niektórych stanach głosowało więcej ludzi, niż jest zarejestrowanych" – pisze jedna z moich facebookowych znajomych. Inna przekonuje, że na kandydata demokratów głosowały osoby zmarłe. Joe Biden obejmie władzę w kraju pękniętym na pół i podatnym na teorie spiskowe.

Aktualizacja: 13.11.2020 23:09 Publikacja: 13.11.2020 18:00

Joe Biden zapewnia, że będzie jednoczył naród. Ugłaskanie zwolenników Trumpa – na zdjęciu ich powybo

Joe Biden zapewnia, że będzie jednoczył naród. Ugłaskanie zwolenników Trumpa – na zdjęciu ich powyborczy protest w Miami na Florydzie 7 listopada – będzie zadaniem trudniejszym niż zdobycie prezydentury

Foto: AFP

Były takie wybory prezydenckie, które zmieniły naród amerykański albo przynajmniej były początkiem nowego porządku. Tak było, gdy do władzy doszedł Franklin D. Roosevelt i dał początek nowatorskiej, bardziej skupionej na pomocy ludziom formie rządu, który podjął się zadania zreperowania zszarganej kryzysem gospodarki. Wybór Johna F. Kennedy'ego naznaczył początek generacji, która walczyła w II wojnie światowej i wykorzystała to doświadczenie na wpływowych stanowiskach. – Wybory z 1932 r. i 1960 r. są wyjątkami. Większość wyborów zwyczajnie pokazuje, kim jesteśmy jako naród – pisze jeden z komentatorów „Washington Post".

Tegoroczne wybory prezydenckie odbyły się w środku pandemii, która sparaliżowała kraj, doprowadzając go do kryzysu gospodarczego, oraz w roku, w którym przez Amerykę przeszła fala protestów na tle rasowym. Przez to powinny mieć efekt transformacyjny, tym bardziej że zainspirowały rekordową liczbę Amerykanów do udziału w głosowaniu. I może taki efekt będą miały w dłuższej perspektywie. Tego na pewno chcieliby Joe Biden i Kamala Harris, którzy kampanię wyborczą oparli na przesłaniu zaprowadzenia nowego porządku w kraju. Na krótką metę jednak problemy, które dotknęły Ameryki w roku 2020, uwydatniły głęboki podział społeczeństwa amerykańskiego.

Radość i duma

Gdy największe stacje medialne potwierdziły w sobotę zwycięstwo Joe Bidena, na ulicach większych i mniejszych miast zapanowała euforia. Jeszcze sprzed ekranów telewizorów Amerykanie zaczęli bić brawo i uderzać w co się da, np. w metalowe garnki. Ci, których wieść ta zastała za kierownicą, energicznie naciskali na klaksony. Potem zgromadzili się na ulicach, skwerach i parkach od Chicago, przez Nowy Jork, Boston, Filadelfię, Atlantę, po kalifornijskie Hollywood.

„We will, we will rock you", „We are the champions" – słychać było na ulicach niewielkiego miasteczka Maplewood w New Jersey. Uzbrojeni w amerykańskie flagi zwolennicy Bidena tańczyli, śpiewali i cieszyli się ze zwycięstwa swojego kandydata, a przede wszystkim z tego, że udało mu się położyć kres prezydenturze Donalda Trumpa, która – ich zdaniem – oparta była na kłamstwach, atakach na mniejszości etniczne i rasowe oraz braku troski o kraj pogrążony w pandemii. „Biden! Joe Biden", „USA!", „Tak wygląda demokracja!" – krzyczało tysiące ludzi m.in. na nowojorskim Times Square. „Do widzenia! Do widzenia!" – skandował tłum zgromadzony wokół Białego Domu, kierując te słowa do Trumpa. W setkach innych miejsc w całym kraju entuzjastyczne okrzyki słychać było do późnych godzin nocnych.

– Ostatnie cztery lata były straszne. Cieszę się, że mogę tu być i świętować odrodzenie naszego kraju. Cieszę się, że mogłam przyprowadzić tu moje dzieci, bo to zwycięstwo daje im nadzieję na lepszą przyszłość – mówiła nowojorczanka, która dołączyła do wiwatującego tłumu na Washington Square Park. – Ogarnia nas czysta radość i duma, że jedna z nas, wychowana w Oakland, Kamala Harris, zapisała się dzisiaj na kartach historii – mówił wyborca z Oakland w Kalifornii, skąd pochodzi nowa wiceprezydent, pierwsza w historii kobieta na tym stanowisku.

– Z pokorą przyjmuję zaufanie, jakim naród amerykański obdarzył mnie i wiceprezydent elekt Kamalę Harris – powiedział w sobotę prezydent elekt Joe Biden w zwycięskiej przemowie, której przesłaniem była jedność i „odbudowanie ducha Ameryki". To jednak karkołomne zadanie. Chociaż Biden i Harris uzyskali w wyborach historycznie rekordową liczbę 75 mln głosów, to aż 71 mln Amerykanów zagłosowało na Donalda Trumpa.

Gdy w sobotę zwolennicy Joe Bidena i Kamali Harris świętowali na ulicach ich zwycięstwo, grupy konserwatywnych wyborców, zwolenników Donalda Trumpa, gromadziły się przed siedzibami lokalnych władz od Arizony po Pensylwanię, by wyrazić swój gniew. – Wybory skradziono. Gdyby głosy zostały sprawiedliwie policzone, Donald Trump by wygrał – mówił uczestnik wiecu powyborczego w Filadelfii. „Jeszcze cztery lata!" – krzyczał tłum zgromadzony przed ratuszem w Denver Kolorado, wymachując flagami Trumpa. – Nigdy nie zaakceptuję Bidena jako mojego prezydenta – powiedział jeden z uczestników tego wiecu.  W czasie kampanii wyborczej konserwatywnym wyborcom do gustu przypadła niechęć Trumpa do nakładania restrykcji w czasie pandemii, jego bezpośredni sposób bycia, ostre podejście do imigrantów, to, że nominował trzech konserwatywnych członków Sądu Najwyższego i rozprawił się z Chinami. Dla nich Joe Biden to skorumpowany przez lewicowe skrzydło partii socjalista, który wprowadzi w Stanach Zjednoczonych komunizm, kolejny lockdown, podniesie podatki i zabroni wydobycia gazu łupkowego. Popularność zyskiwały teorie spiskowe ruchu QAnon o podziemnym państwie sterującym układem sił w Ameryce i na świecie oraz o spisku liberałów.

W ostatnich dniach uwaga zwolenników Trumpa skupiła się na liczeniu głosów, a bojowe nastroje podsycała postawa samego prezydenta. W środę nad ranem, gdy liczeniu wyników było jeszcze dalekie do końca, prezydent oznajmił, że wygrał wybory. Kilka minut po tym, gdy media ogłosiły Joe Bidena 46. prezydentem Stanów Zjednoczonych, Trump oświadczył, że „wybory jeszcze się nie skończyły". – W poniedziałek moja kampania zaczyna batalię w sądach, by upewnić się, że prawo wyborcze było przestrzegane. Naród amerykański ma prawo do sprawiedliwych wyborów: to oznacza policzenie wszystkich legalnych kart do głosowania i niepoliczenie nielegalnych kart do głosowania – oznajmił Trump. – Wygrałem wybory. Uzyskałem 71 mln legalnych głosów, najwięcej ze wszystkich prezydentów ubiegających się o kolejną kadencję – pisał prezydent na Twitterze, dolewając oliwy do ognia w protestach pod hasłem #StoptheSteal i #StoptheFraud.

Liczyć raz jeszcze

Donald Trump od miesięcy prowadził kampanię przeciwko głosowaniu korespondencyjnemu, które ze względu na panoszącą się pandemię zostało udostępnione szerszej niż zazwyczaj rzeszy wyborców. – Przegram tylko wtedy, gdy dojdzie do oszustw – powtarzał, sugerując, że karty do głosowania wysyłane były do zmarłych, trafiały w ręce osób nieuprawnionych do głosowania oraz umożliwiały wyborcom oddanie głosu dwa razy – korespondencyjnie i osobiście. Wspierał niesprawdzone doniesienia o wyrzucaniu do śmieci głosów kopertowych oddanych na niego oraz o korupcji podczas liczenia głosów.

Po ogłoszeniu wyników jego zwolennicy w mediach społecznościowych zaczęli alarmować o nieprawidłowościach. „W niektórych stanach głosowało więcej ludzi niż jest zarejestrowanych" – pisze jedna z moich facebookowych znajomych. „Zmarli na niego głosowali" – wtóruje jej inna, wyrażając powielane przez konserwatystów przekonanie, że demokraci sfabrykowali głosy na Bidena. „Systemy komputerowe zaliczały głosy na Trumpa Bidenowi, były fałszerstwa przy liczeniu, ponieważ komisje wyborcze były stronnicze, bo składały się tylko ze zwolenników jednej partii. W tej sytuacji powinno odbyć się ponowne liczenie i sprawdzanie, czy osoby, które głosowały, były do tego uprawnione" – argumentuje kolejny facebookowy znajomy.

Rzeczywiście dojdzie do przeliczenia głosów, np. w Wisconsin. To procedury dopuszczane przez prawo wyborcze i nierzadko stosowane w sytuacjach, gdy kandydaci uzyskują zbliżoną liczbę głosów. Sądy od Pensylwanii poprzez Arizonę, Michigan po Georgię mają pełne ręce roboty, rozpatrując wnioski zwolenników Trumpa i jego kampanii, którzy próbują unieważnić głosy pocztowe albo powstrzymać ich liczenie. Większość wniosków odrzuca się jako bezpodstawna, ale nie wszystkie. Udało się republikanom przeforsować m.in. odkładanie na bok w Pensylwanii kart do głosowania, które poczta dostarczyła po wtorku, na wypadek dalszych sporów prawnych.

Podczas gdy pół Ameryki świętuje nowy początek i z nadzieją patrzy na kolejne cztery lata, z drugiej strony podejrzenia i dezinformacja szerzą się z prędkością błyskawicy. W Detroit hitem w mediach konserwatywnych stało się nagranie pokazujące mężczyznę ciągnącego wózek. Zwolennicy Trumpa interpretowali to jako niezbity dowód, że karty do głosowania wywożono z komisji wyborczej.  – To nie były żadne sprzęty z komisji, ani karty. To był sprzęt naszego fotografa – tłumaczyli przedstawiciele stacji WXYZ, dla której dziennikarz pracował.

Do walki z dezinformacją przystąpiły portale społecznościowe, które zaczęły blokować lub oznaczać wpisy powielające nieprawdziwe informacje. Ofiarą padł m.in. sam prezydent Trump i członkowie jego kampanii, których wpisy oznaczano jako potencjalnie siejące nieprawdę, oraz Stephen Bannon, były doradca Donalda Trumpa, niegdyś związany z prawicowym portalem Breitbart, oskarżanym o sianie teorii spiskowych. Facebook zablokował siedem kont związanych z tym aktywistą, które w ramach przesłania „Stop the Steal", podburzały wyborców, utwierdzając ich w przekonaniu o oszustwach wyborczych i podważając ważność wyborów. Kilka dni wcześniej Twitter na stałe zamknął konto Bannona, gdy ten stwierdził, że Trump powinien poddać egzekucji dr. Anthony'ego Fauciego, głównego epidemiologa kraju.

Proszę się nie poddawać

Tak jak Trump nie uznaje zwycięstwa Bidena, tak i większość liderów Partii Republikańskiej odmówiła złożenia zwyczajowych życzeń prezydentowi elektowi. „Cisza republikanów sugeruje, że nawet w momencie porażki Donald Trump trzyma twardą ręką swoją partię i jej przywódców, którzy przez cztery lata go wspierali albo starali się nie urazić jego i lojalnych mu wyborców" – pisze niechętny prezydentowi liberalny dziennik „New York Times".

Z grupy tej wyłamało się jednak kilku prominentnych republikanów, w tym były prezydent George W. Bush oraz członkinie Senatu z Maine i Alaski Susan Collins i Lisa Murkowski zaliczane do niewielkiej grupy republikańskich senatorów krytycznych wobec Trumpa. – Chociaż dzielą nas różnice polityczne, wiem, że Joe Biden jest dobrym człowiekiem, który zyskał możliwość przewodzenia naszemu krajowi i zjednoczenia go – oświadczył Bush.

Inni wyraźnie stawali po stronie prezydenta Trumpa. – Moim zdaniem to są skorumpowane, skradzione wybory – powiedział w wywiadzie dla stacji Fox News Newt Gingrich, były republikański przewodniczący Izby Reprezentantów. – Każdy wniosek sądowy powinien zostać rozpatrzony. Dopiero wtedy i tylko wtedy Ameryka zdecyduje, kto wygrał wybory – powiedział przewodniczący mniejszości w Izbie Reprezentantów Kevin McCarthy, który kwestionował decyzję głównych stacji telewizyjnych o ogłoszeniu Joe Bidena zwycięzcą, bo prowadził tysiącami głosów w kluczowych stanach. Tradycją amerykańską jest, że media ogłaszają zwycięzcę wyborów, zanim wszystkie głosy zostaną policzone. Robią to na podstawie analizy dostępnych wyników i w momencie, gdy jasne jest, że niepoliczone jeszcze głosy nie zaważą na ostatecznych rezultatach.

– Panie prezydencie, proszę nie przyjmować deklaracji zwycięstwa Bidena ogłoszonej przez media. Proszę się nie poddawać. Proszę walczyć – apelował w Fox News konserwatywny senator Lindsey Graham, przewodniczący komisji sądowniczej.

W poniedziałek przewodniczący Senatu Mitch McConnell, republikański senator z Kentucky, poparł Trumpa we wnioskach o przeliczanie głosów oraz różnego rodzaju pozwach sądowych dotyczących wyborów. – Prezydent ma 100-proc. prawo rozpatrzenia oskarżeń o nieprawidłowości i rozważenia swoich prawnych opcji – powiedział. Natomiast prokurator generalny USA William P. Barr dał Departamentowi Sprawiedliwości zielone światło do otwarcia dochodzeń w sprawie „nieprawidłowości w liczeniu głosów", o których donosi prezydent, jego kampania i jego zwolennicy. Druga strona politycznego dyskursu, skrytykowała ten nietypowy dla Departamentu Stanu krok, argumentując, że tylko dolewa oliwy do ognia, wzmacniając podejrzenia dotyczące oszustwa na masową skalę. „To  było do przewidzenia. To taktyka zastraszania. Ten wybieg już widzieliśmy. Barr pewnie zrobił to pod naciskiem Trumpa, który domaga się działania. Tymczasem w wyborach decydowali wyborcy i oni przeważającą liczbą głosów opowiedzieli się za Bidenem" – skomentowała w prasie Vanita Gupta, była szefowa Działu Praw Obywatelskich w Departamencie Sprawiedliwości.

Duch Trumpa pozostanie

Teraz, gdy kampanię mamy za sobą, czas odłożyć złość, ostrą retorykę na bok i zjednoczyć się jako naród. Czas zaleczyć rany. Czas obniżyć temperaturę. Czas popatrzeć i posłuchać siebie nawzajem – apelował w sobotniej przemowie Joe Biden, mając za sobą ogromną amerykańską flagę i próbując zasiać ducha pojednania w narodzie, który podzielił się grubym murem politycznego dyskursu.

Liczenie głosów się kiedyś skończy, spory sądowe zostaną rozwiązane, Kolegium Elektorów odda głosy na prezydenta, ale rany w narodzie tak szybko się nie zagoją. Zmniejszanie podziałów pogłębionych w ostatnich czterech latach sprowadzi się do walki ze spuścizną Donalda Trumpa. To z kolei jawi się jako jedno z trudniejszych zadań administracji Bidena. – Trump wciąż jest uwielbiany przez miliony Amerykanów, a to szybko się nie zmieni – stwierdził Brad Pascale, były kierownik kampanii kończącego kadencję prezydenta.

Były takie wybory prezydenckie, które zmieniły naród amerykański albo przynajmniej były początkiem nowego porządku. Tak było, gdy do władzy doszedł Franklin D. Roosevelt i dał początek nowatorskiej, bardziej skupionej na pomocy ludziom formie rządu, który podjął się zadania zreperowania zszarganej kryzysem gospodarki. Wybór Johna F. Kennedy'ego naznaczył początek generacji, która walczyła w II wojnie światowej i wykorzystała to doświadczenie na wpływowych stanowiskach. – Wybory z 1932 r. i 1960 r. są wyjątkami. Większość wyborów zwyczajnie pokazuje, kim jesteśmy jako naród – pisze jeden z komentatorów „Washington Post".

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
„Jak wysoko zajdziemy w ciemnościach”: O śmierci i umieraniu
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Puppet House”: Kukiełkowy teatrzyk strachu
Plus Minus
„Epidemia samotności”: Różne oblicza samotności
Plus Minus
„Niko, czyli prosta, zwyczajna historia”: Taka prosta historia
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Katarzyna Roman-Rawska: Otwarte klatki tożsamości