Piotr Zaremba: Kampania po amerykańsku

Jaki wpływ ma triumf Trumpa na nastroje zwykłych Polaków? Nie da się ukryć, że sam schemat jego zwycięstwa może budzić nadzieję u obecnej opozycji.

Publikacja: 24.01.2025 14:10

Spotkanie z Rafałem Trzaskowskim pod hasłem: „Cała Polska naprzód!”, Pabianice, 20 grudnia 2024 r. C

Spotkanie z Rafałem Trzaskowskim pod hasłem: „Cała Polska naprzód!”, Pabianice, 20 grudnia 2024 r. Chwytliwej wyborczej zapowiedzi kandydat KO do tej pory nie ogłosił

Foto: WOJCIECH STRóżYK/REPORTER

Między oficjalnym otwarciem kampanii prezydenckiej w Polsce i wielkim triumfem Donalda Trumpa minęło ledwie pięć dni. Trudno nie zacząć tekstu o polskiej bitwie wyborczej bez tego zderzenia. Trump przy okazji swojej inauguracji proklamował wielką przemianę Stanów Zjednoczonych w duchu antypoprawnościowym. Zrobił to symbolicznie w obecności Billa Clintona, George’a Busha jr., Baracka Obamy, Joe Bidena i Kamali Harris, którzy najwyraźniej nie uznali tego dnia za początek faszystowskiej dyktatury, choć nie mieli szczęśliwych min.

Ta przemiana wymaga osobnego tekstu. W dzień po inauguracji Trumpa oglądałem Karola Nawrockiego, kandydata Prawa i Sprawiedliwości na polskiego prezydenta. Przemawiał spokojnym głosem w jakiejś salce, w Wieliczce. Miał jak zawsze sporą publikę. Ale opowiadając o interesach samorządu, nie wyglądał na potencjalnego triumfatora. Tymczasem PiS widzi go jako element fali, która zapobiegnie przejęciu całej władzy przez centrolewicową, poprawnościową, euroentuzjastyczną koalicję. Bo taki sens miałoby zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego. Tę falę uruchamia w teorii Trump, pytanie, z jakim skutkiem?

Czytaj więcej

Co można wyczytać z priorytetów prezydencji przygotowanych przez polski rząd? Niewiele

Amerykański syndrom

Prawa strona polskiej sceny politycznej może liczyć na to, co zapoczątkował już Elon Musk – na przynajmniej werbalne wsparcie dla europejskiej, mniej lub bardziej eurosceptycznej prawicy. Czy to wpłynie na nastroje w Polsce? Czy nie ożywi i tak silnego resentymentu przeciw napływowi imigrantów, restrykcyjnej polityce klimatycznej albo wymuszanej odgórnie politycznej poprawności? Co stanie się, jeśli z Waszyngtonu zaczną płynąć mocne napomnienia dotyczące traktowania opozycji czy naruszania prawa przy przejmowaniu przez Donalda Tuska kawałków państwa?

Co więcej, zmiany w amerykańskiej polityce wewnętrznej mogą rzutować na politykę europejską. Czy da się utrzymać w niezmienionej postaci Zielony Ład, kiedy rząd USA postawi na powrót do kopalnych surowców energetycznych, według hasła „Drill, baby, drill” (Wierć, dziecino, wierć)? A to tylko jeden z przykładów.

Można jednak replikować kontrargumentami. Przynajmniej część polskiej prawicy (przy przestrogach niektórych polityków PiS) popadła w megazachwyt prowadzący do traktowania Białego Ojca z Waszyngtonu jako protektora. Prawda, niemądre ataki Donalda Tuska czy Radosława Sikorskiego na Trumpa pozwolą prawicowej opozycji obwiniać ten rząd, jeśli Ameryka mu czegokolwiek odmówi. Tyle że Polacy niekoniecznie dobrze reagują na opiekunów z zagranicy. Co jest argumentem także przeciw bezrefleksyjnemu stawianiu na Berlin i Brukselę przez Tuska. Ale to może być kłopotem dla PiS.

Na dokładkę ustawianie się w kolejce do Trumpa oznacza wzięcie na swoje barki wszelkich jego dokonań. To nie jest problem w przypadku ostrej akcji przeciw imigrantom napływającym do Ameryki albo arcylogicznej deklaracji nowego prezydenta: „Ameryka uznaje tylko dwie płcie”. Co jednak, jeśli nowa administracja podejmie grę z Rosją kosztem nie tylko Ukrainy, ale całej wschodniej Europy? A co, jeśli zaangażuje się w międzynarodowe awantury. Hasła „Grenlandia” czy „Kanał Panamski” nasuwają się same. Bruksela, Berlin czy Paryż będą przedstawiały jako awantury również cła nakładane na europejskie towary. To może być kilka punktów dla polskich euroentuzjastów.

Na razie Tusk gratuluje Trumpowi wyboru, a Trzaskowski, skądinąd niemający na koncie takich ataków na nowego prezydenta, wyraża tonem pełnym atencji nadzieję na współpracę polskich władz z amerykańskimi. Ale już Bartłomiej Sienkiewicz, europoseł KO, wygrażał na posiedzeniu Parlamentu Europejskiego w Strasburgu. Z tym, że atakował mniej Trumpa, a bardziej jego domniemanych europejskich sojuszników, na czele z PiS. Nazwał ich „zdrajcami Europy”. Dzień później Tusk wezwał w Parlamencie Europejskim do „europejskiej dumy”, ale też namawiał władze Unii do zmiany polityki klimatycznej.

Jaki wpływ ma triumf Trumpa na nastroje zwykłych Polaków? To zbyt skomplikowane, aby uzyskać łatwą odpowiedź. Nie da się za to ukryć, że sam schemat jego zwycięstwa może budzić nadzieję u obecnej opozycji. Sondaże wykazywały remis albo lekką przewagę Kamali Harris. Finał był wszakże mocno odmienny – Trump wziął wszystko, co było do wzięcia, choć nie Nowy Jork czy Kalifornię. Rację mieli ci, którzy szukali odpowiedzi mniej w badaniach opinii, a bardziej w wyczuwalnej w amerykańskim powietrzu zmianie klimatu. Na ile można takiej zmiany szukać w Polsce?

Nawrocki się wspina

Rzecz w tym, że prekampania na razie nie dała na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Znamy sondaże. Według CBOS Trzaskowski ma dziś 35 proc. poparcia. Nawrocki – 31 proc. Z kolei IBRiS (dla Polsatu) daje Trzaskowskiemu także 35 proc., a Nawrockiemu – 28,9. Oznacza to wspięcie się kandydata PiS w górę po jego wejściu do gry, za to obsunięcie się prezydenta Warszawy. Zarazem w drugiej turze Trzaskowski wciąż wygrywa.

Po stronie Nawrockiego mieliśmy do czynienia z marszem z początkowo słabych pozycji. Kiedy przedstawiano go jako kandydata obywatelskiego, ale i PiS, na konwencji w Krakowie, wywołał krytyczne oceny również wśród wyborców obozu Jarosława Kaczyńskiego. Wypominano mu zerkanie na kartkę podczas przemówienia i brak pewności siebie. Część jego potencjalnych zwolenników ogłaszała, że lepiej było postawić na zawodowego polityka. Padały różne nazwiska, od Mateusza Morawieckiego po Przemysława Czarnka.

Kaczyński przetrzymał tę burzę, także pomruki niezadowolenia wewnątrz partii. Tłumaczył, że każdy z typowo partyjnych kandydatów jest obciążony dużym elektoratem negatywnym. Wytrzymał też sam Nawrocki, wybierając drogę cierpliwego objeżdżania powiatu po powiecie. Obiecał pójście drogą Andrzeja Dudy z roku 2015, który spróbował odwiedzić po kolei wszystkie, co utorowało mu drogę do mitycznego dziś zwycięstwa. Prezes IPN budzi na spotkaniach z wyborcami żywe zainteresowanie. I porusza po kolei wszystkie tematy ważne dla prawicy: od krytyki polityki unijnego mainstreamu, poprzez narzekanie na zwijanie przez rządzących ambitnych inwestycji, po protest w sprawie naruszania prawa i ograniczania praw opozycji przez rządzących.

Czy sprostał zadaniu? Rosnące notowania pokazały, że skupił wokół siebie cały czy niemal cały elektorat wciąż drugiej, a w niektórych sondażach pierwszej co do poparcia partii, jaką pozostaje PiS. Na razie trudno wszakże znaleźć w jego aktywności pomysł na drugi etap: szukanie poparcia poza wyborczym zapleczem PiS. Choć naturalnie, kiedy np. uderza w Ukrainę jako potencjalnego członka NATO i UE, zbliża się do elektoratu Konfederacji. Inną słabością jest zbyt spokojny, beznamiętny ton dialogu z publicznością. Ma ją po swojej stronie, ale nie elektryzuje emocjami. To nie jest udział w polityce w stylu Trumpa. Nie zgłasza wielu inicjatyw, które mogłyby wyjść poza prawicowe podwórko. Takich, których nie pominęłyby mainstreamowe media, bo po prostu nie mogłyby tego zrobić.

Jan Śpiewak, niepoprawny politycznie lewicowiec, opisał go jako postać stworzoną przez sztuczną inteligencję. Byłoby to pewnie bardziej jeszcze alarmujące, gdyby nie trudność ze znalezieniem tematu i odpowiedniego tonu przez jego głównego rywala.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Smutny rok w polityce

Trzaskowski. Swojski światowiec

Rafał Trzaskowski był traktowany jako naturalny lider sondaży. Przemawia za nim wielkie poparcie z roku 2020 – przegrał wtedy z obecnym prezydentem o włos. Andrzej Duda nawołuje, aby go nie lekceważyć, bo to „doświadczony polityk”. Tonem lekceważenia próbują go dziś kompromitować prawicowe media i prawicowi politycy. Chyba pochopnie.

A zarazem problem istnieje. Prekampanię Trzaskowski próbował przebyć, reklamując przede wszystkim swój wizerunek: człowieka światowego, z drugiej strony jednak sympatycznego i swojskiego. Zawdzięcza temu podobno wyjątkowo mocne poparcie wśród kobiet. Zarazem wystawiło go to na łup memów. Funkcjonuje tam jako „Bążur”, kokietujący swoją francuszczyzną cudak. Albo jako nieudacznik, który w asyście dworzan zapala lampki przy słupie z nazwiskiem Pawła Adamowicza jako patrona ulicy. W odpowiedzi przeciwnicy PiS szydzą w memach z Nawrockiego jako znajomego przestępców czy kandydata fałszywie obywatelskiego. Trudniej im go jednak złapać na sytuacjach otwarcie zabawnych.

Atutem Trzaskowskiego miał być jego dystans wobec błędów i zaniechań rządowej koalicji. Dorobek rządu Tuska jest odrzucany, choć z różną mocą, przez ponad połowę Polaków. Ale przecież prezydent Warszawy „nie ma z nim nic wspólnego” (poza tym jednak, że jest wiceprzewodniczącym Platformy Obywatelskiej, Nawrocki i PiS przypominają o tym na każdym kroku). W efekcie kandydat KO a to nie zgadza się z rządowym projektem kontroli internetu, a to uważa, że edukacja zdrowotna powinna być przedmiotem nieobowiązkowym – w tym ostatnim przypadku idzie za tym głosem decyzja Tuska.

Próba przesunięcia Trzaskowskiego w prawo przybiera niekiedy groteskowe formy, jak wtedy, gdy epatuje swoimi związkami z katolicyzmem, choć pamiętamy jego zarządzenie o zdejmowaniu krzyży w warszawskich urzędach. Wystarczy chwilka i staje się w jednym z memów serialowym Ojcem Mateuszem na rowerze.

Jeszcze mniej przekonujące są jego inne wolty: krytyka unijnej polityki klimatycznej czy nazywanie samego siebie patriotą gospodarczym, co daje prawicy okazję do przypomnienia jego zwróconych ku zagranicznym firmom decyzji zakupowych i inwestycyjnych w Warszawie. Absurdalne jest jego chwalenie się spotkaniem z dawnym bożyszczem pisowskiej TVP, muzykiem Zenkiem Martyniukiem. Zastanawiające, że to od Trzaskowskiego wypłynął pomysł pozbawienia niepracujących Ukraińców świadczeń socjalnych. Nawrocki opisał go w wywiadzie dla „Sieci” jako człowieka, który pewnego dnia spojrzy na siebie w lustrze i nie będzie wiedział, kim jest.

Możliwe, że nie byłoby to tak dolegliwe, gdyby na drugą nogę Rafał Trzaskowski znalazł sobie jakiś temat, chwytliwą zapowiedź. Niczego takiego na razie w jego sztabie nie wymyślono.

Kolejka do prezydentury

Co do pozostałych kandydatów, ciekawy jest przypadek Sławomira Mentzena, kandydata Konfederacji. Zaczął prekampanię jako pierwszy. Była ona i jest prawie niewidoczna, bo ignorują go media obu stron. Mimo to może się wykazać trzecim miejscem: poparciem 12 proc. w sondażu CBOS, a 11,5 w badaniu IBRiS. Najwyraźniej Polacy znają jego przekaz, ma on stałych amatorów. Co ciekawsze, pojawienie się w najnowszych sondażach Grzegorza Brauna (2,2 proc. według IBRiS) nie osłabiło jego szans. Możliwe, że uwolnienie się Konfederacji od ekstremizmu niestabilnego psychicznie polityka wyjdzie jej tylko na zdrowie.

Marszałek Szymon Hołownia szydzi z Konfederacji: jej ostateczne wyniki okazują się gorsze niż sondażowe prognozy. Dla Trzeciej Drogi to istotne, wolnorynkowe elektoraty zachodzą na siebie. Zarazem sam Hołownia (6 proc. według CBOS, 11,5 według IBRiS) ma jeszcze mniej pomysłów, aby przykuć czymkolwiek uwagę Polaków niż Trzaskowski. Obiecywał zszywanie podzielonej Polski. Na razie jego występy ograniczają się do mdłych oficjałek. Lider Polski 2050 pociesza się, że przed nim aż cztery miesiące właściwej kampanii.

W stosunku do reszty można mieć do powiedzenia jeszcze mniej. Magdalena Biejat, oficjalna kandydatka Lewicy (3 proc. według CBOS, 5 proc. według IBRiS), startuje po to, aby wyborcy nie zapomnieli o szyldzie jej bloku. Adrian Zandberg, zbuntowany lider partii Razem (2 proc. – CBOS, 0,7 proc. – IBRiS), wystawił swoją kandydaturę po to, żeby przypominać o istnieniu jeszcze bardziej lewicowej alternatywy. Oboje, Zandberga dotyczy to także, tak długo trwali przy logice zwartej antypisowskiej koalicji, że teraz będą mieli kłopoty z przyciąganiem zwolenników przeciw Trzaskowskiemu.

Czytaj więcej

Władysław Kosiniak-Kamysz: Czterodniowy tydzień pracy? To byłoby uderzenie w rozwój Polski

Coraz bardziej nerwowo

Trudno porównywać Nawrockiego do Trumpa – inna stawka, bo też inna władza prezydenta, inny model wyłaniania kandydatur tam i tu. To, co kojarzy się z przykładem amerykańskim, to jednak ryzyko niespodzianki zaskakującej liberalno-lewicowy establishment. Stąd nerwowość w obozie Tuska. Oto na łamach zaniepokojonej „Gazety Wyborczej” politolog prof. Andrzej Rychard ogłasza: „Trzaskowski staje się kandydatem nieoczywistym”. Uderzające jest skądinąd, jak ceniony przeze mnie uczony przyjmuje rolę doradcy jednej strony. I z tych pozycji uznaje Trzaskowskiego za człowieka, który „może przegrać”. Narzeka przy tym na zbyt słabe przygotowanie tego kandydata do swojej roli. Praktycznych rad ma jednak niewiele. Mocniejsze podkreślanie roli prezydenta Warszawy w Polsce samorządowej i odwołanie się do tych, których obecna koalicja zawiodła niejako z innej strony: kobiet niezadowolonych z niezałatwienia kwestii aborcji na życzenie czy młodych, czekających na związki partnerskie. To jednak wystawiałoby kandydata KO na realne napięcie oddzielające go od Tuska. Ryzykowne, jeśli pamiętać o wyborach parlamentarnych za niespełna trzy lata.

Dla odmiany jeden z najgorliwszych zwolenników Tuska wśród socjologów, prof. Radosław Markowski, otwarcie krytykuje kampanię Trzaskowskiego. Zżyma się na przebieranie go za „centroprawicowca”. Ma niby rację, komunikaty kandydata Koalicji Obywatelskiej są tak mylące, że chwilami nie sposób za nimi nadążyć. Ale też teza profesora, iż lewicowi wyborcy Trzaskowskiego uciekają do pomniejszych kandydatów, nie bardzo się sprawdza. Ani Biejat, ani Zandberg, ani nawet poprawny politycznie do bólu Hołownia nie notują przecież przyrostu zwolenników. A gdyby notowali, i tak byliby w drugiej turze zmuszeni do poparcia najsilniejszego, a tym Trzaskowski nadal jest.

Sam prezydent Warszawy broni się: wszystko idzie zgodnie z planem, Nawrockiemu musiało urosnąć, ma teraz elektorat pokrywający się z wpływami PiS. Poniekąd to samo dotyczy i samego Trzaskowskiego, choć ten uszczknął cokolwiek więcej, zwłaszcza Lewicy.

A jednak nerwowość jest faktem. Przypomnijmy, że w roku 2020 kampania Trzaskowskiego była krótka i sparaliżowana przez pandemię. Możliwe, że jako długodystansowiec on się naprawdę nie sprawdzi. Czy jednak, jak spekulują zwolennicy i politycy prawicy, zostanie wymieniony?

Pomińmy już efekt kompromitacji samą decyzją o takiej wymianie. Ale na kogo? Tuska paraliżuje wielki negatywny elektorat. Sikorski, niedawny rywal Trzaskowskiego z prawyborów, jest dobrze oceniany jako minister. Ale zupełnie nieprzetestowany jako zawodnik w takich kampaniach. Jego egotyzm, jego pozerstwo mogłyby się okazać groźniejsze niż bezbarwna miękkość obecnego kandydata.

Na razie Trzaskowski może się zasłaniać tym, że jest nadal faworytem drugiej tury. Jeśli rozumować kategoriami zdyscyplinowanych elektoratów, zbiera w niej wyborców koalicjantów: Trzeciej Drogi i Lewicy. Chyba także część elektoratu Mentzena. To ostatnie może się jednak zmienić. Konfederaci też są zafascynowani rewolucją Trumpa, a wystraszeni wizją politycznej poprawności egzekwowanej przez „domknięty układ”. Możliwe zresztą, że te transfery nie okażą się tak mechanicznie spójne.

Dodajmy do tego kolejne okoliczności. Permanentna akcja policyjno-prokuratorska wymierzona w PiS może odepchnąć Polaków od antysystemowej prawicy, ale może wzbudzić ducha przekory, zwłaszcza gdy nakłada się na kiepskie efekty rządzenia koalicji. Pozbawienie opozycji wszelkich funduszów z budżetu jest decyzją wręcz ustrojową. Może wzbudzić odruch współczucia, mocniejszy niż efekt niesmaku i niechęci po rządach Kaczyńskiego.

Wreszcie rządzący jakby na zamówienie opozycji fundują sobie temat cenzurowania internetu budzący niechęć wśród wielu młodszych wyborców. Kanclerz Niemiec Olaf Scholz ogłasza, że wolność słowa nie dotyczy „skrajnej prawicy”, ale czy ten argument wystarczy polskim wyborcom? Niekoniecznie. To efekt globalnej wojny elit Unii Europejskiej z Trumpem i z amerykańskimi platformami cyfrowymi. Przypomnijmy jednak, że kandydat rumuńskiej prawicy Calin Georgescu po decyzji o unieważnieniu wyborów z powodu rzekomych nadużyć w internecie na jego rzecz tylko urósł w sondażach.

Widmo Stanowskiego

Ten globalny wymiar wojny polityczno-kulturowej każe nie wykluczać żadnego rozwoju zdarzeń. Również próby powtórzenia manewru z unieważnieniem wyborów w Polsce, o ile Tusk z Trzaskowskim i Hołownią poczują się zagrożeni wynikiem. Walczą o realne domknięcie systemu, o możliwość likwidacji lub przejęcia wielu instytucji. Nawrocki jako prezydent musi ich przerażać. A kiedy tacy ludzie jak Antoni Dudek przedstawiają go jako jeszcze groźniejszego niż obecny prezydent, obawa może się tylko zwiększać. Historyk opisuje kolegę historyka jako zdolnego do rozbicia obecnej koalicji.

Jak napisałem na początku, sam kontekst amerykański może rządzącej koalicji zarówno zaszkodzić, jak i pomóc. Z pewnością jednak w dół mogą ją pociągnąć te elementy polityki Unii Europejskiej, które już dziś nie bardzo zachwycają Polaków. Prasa niemiecka pisze, że Tusk i Trzaskowski uzyskali glejt, zgodę na używanie w tej kampanii argumentów, które na co dzień uchodzą za „antyeuropejskie”. Czy to jednak wystarczy? Korzystają z tej możliwości na razie bojaźliwie i niekonsekwentnie.

Czytaj więcej

To nie Donald Tusk i Jarosław Kaczyński są pierwszymi polskimi władcami partii

Na sam koniec dodałbym jeszcze jeden czynnik, który może zmienić przebieg wyborów, pytanie, w którym kierunku. Krzysztof Stanowski, właściciel i szef telewizji internetowej Kanał Zero, zapowiedział swój udział w tych wyborach w roli kandydata. Na ile serio? Nawet jeśli wystartuje tylko dla biznesowej reklamy, może, inaczej niż Hołownia, Biejat i Zandberg, zamieszać w wynikach pierwszej tury.

Prawicowcy pocieszają się, że stracą na tym Trzaskowski i Hołownia. Nie byłbym tego pewien. Przekaz jego kanału był i jest częściej krytyczny niż życzliwy obecnej władzy, z pozycji z jednej strony wolnościowo-konserwatywnej, z drugiej prorozwojowej. Stanowski może skutecznie wejść na pole Mentzena, a być może i Nawrockiego mającego kłopot z przemawianiem do młodych.

Pytanie, co zrobiłby ze swoim poparciem w drugiej turze, gdyby okazało się ono duże. Paweł Kukiz przysłużył się kiedyś w roku 2015 Andrzejowi Dudzie, więc PiS-owi. Dawny dziennikarz sportowy jest w tym kontekście kompletnie nieprzewidywalny. Dwubiegunowej polaryzacji raczej nie zdemontuje, ale może do niej wprowadzić najróżniejsze komplikacje.

Między oficjalnym otwarciem kampanii prezydenckiej w Polsce i wielkim triumfem Donalda Trumpa minęło ledwie pięć dni. Trudno nie zacząć tekstu o polskiej bitwie wyborczej bez tego zderzenia. Trump przy okazji swojej inauguracji proklamował wielką przemianę Stanów Zjednoczonych w duchu antypoprawnościowym. Zrobił to symbolicznie w obecności Billa Clintona, George’a Busha jr., Baracka Obamy, Joe Bidena i Kamali Harris, którzy najwyraźniej nie uznali tego dnia za początek faszystowskiej dyktatury, choć nie mieli szczęśliwych min.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Plus Minus
„Czechowicz. 20 i 2”: Syn praczki i syfilityka
Materiał Promocyjny
Jaką Vitarą na różne tereny? Przewodnik po możliwościach Suzuki
Plus Minus
„ale”: Wschodnia aura
Plus Minus
„Inwazja uzdrawiaczy ciał”: W poszukiwaniu zdrowia
Materiał Promocyjny
Warta oferuje spersonalizowaną terapię onkologiczną
Plus Minus
„Arcane”: Animowana apokalipsa
Materiał Promocyjny
Psychologia natychmiastowej gratyfikacji w erze cyfrowej