Pewnego dnia, nie tak dawno temu, natrafiłem na problem badawczy, z którym w żaden sposób nie mogłem sobie poradzić. Wyruszyłem więc po raz kolejny do dżungli, by popatrzeć na morze. Gdy już dotarłem na miejsce, wszystko nagle stało się jasne – nie, nie znalazłem rozwiązania nurtującego mnie problemu, ale uświadomiłem sobie, że w ciągu minionych dwudziestu lat, gdy zajmowałem się badaniami naukowymi, podświadomie unikałem zmierzenia się z podstawowym powodem, dla którego w ogóle zostałem fizykiem, a mianowicie z faktem, że zawsze chciałem dokonać ważnego odkrycia naukowego. Zrozumiałem, że boję się porażki i ryzyka zawodowego, jakie się z tym wiąże. Gdy ktoś decyduje się na karierę naukową, musi brać pod uwagę między innymi to, jak widzą go inni uczeni, i dobrze znać swoją dziedzinę. Uczeni postrzegani jako „szaleńcy” lub wysuwający zbyt wiele ryzykownych spekulacji ponoszą zazwyczaj surową karę. Doskonale wiedziałem, że niektóre z interesujących mnie idei, takie jak związek między świadomością i mechaniką kwantową, mogą wpłynąć negatywnie na moją reputację i być może nawet utrudnić mi karierę.
W społeczności fizyków teoretyków można obecnie wyczuć atmosferę rozczarowania, dojmujące przekonanie, że nie udało nam się dokonać przełomu równie ważnego jak badania, które na początku ubiegłego wieku doprowadziły do rewolucji kwantowej i relatywistycznej. Nie chcę przez to powiedzieć, że uczeni nie próbują zaradzić tej sytuacji. Każdego dnia w internetowym globalnym archiwum badań fizycznych arXiv.org ukazuje się wiele artykułów i bardzo często ich autorzy przedstawiają nowe pomysły na wyjaśnienie nurtujących nas tajemnic. Mimo to nie mamy zbyt silnego poczucia, że dokonuje się postęp. Dlaczego tak jest? Czy dlatego, że te problemy są dla nas za trudne? A może chodzi o to, że poszukując prawdy, niektórzy uczeni obawiają się spoglądać w stronę nieznanego, zakazanego obszaru, być może w strachu przed karami – utratą dobrej opinii i trudnościami w rozwoju kariery – grożącymi za wykroczenie poza powszechnie uznawane paradygmaty? Sądzę, że bliższa prawdy jest ta druga ewentualność. W tej książce przedstawię swoje przemyślenia i rozważania. Podejmę przy tym pewne ryzyko w nadziei, że przy okazji dowiemy się czegoś istotnego, bez względu na to, czy mam rację, czy nie.
Wulkan pomysłów a sensowne teorie
Ponieważ jestem czarnoskórym fizykiem, ta potencjalna zaleta – to, że w mojej głowie wprost roi się od nowych idei, że nie boję się śmiałych pomysłów – może być przeszkodą. W kołach naukowych osoby o ciemnym kolorze skóry spotykają się często z niedowierzaniem odnośnie do ich możliwości intelektualnych i umiejętności „myślenia jak fizyk”. W efekcie śmiały, osobisty styl prowadzenia rozważań teoretycznych w połączeniu z moją rasą często prowadzi do sytuacji, w której koledzy o białym kolorze skóry stają się podejrzliwi i patrzą na moje pomysły z lekceważeniem. Mimo tych rasowych i socjologicznych uprzedzeń udało mi się zrobić karierę w fizyce i dzięki mojemu charakterowi, jak i upodobaniom dalej kroczę naprzód, dzieląc się z innymi hipotezami, które, przynajmniej czasami, okazują się godne uwagi. Ta książka nie będzie pod tym względem wyjątkiem.
Zastanawiając się nad swoją sytuacją podczas tego pobytu w Trynidadzie, postanowiłem, że od tej pory będę poświęcał większą część czasu na szukanie rozwiązania którejś z wielkich zagadek fizyki. Uświadomiłem sobie, że jeśli chcę robić to dobrze, będę musiał całkowicie zaangażować się w rozwiązywanie problemów fizycznych, a to oznacza konieczność improwizacji i popuszczania wodzy fantazji. Każdy, kto poznaje mnie osobiście, bardzo szybko się przekonuje, że przeróżne pomysły wylatują ze mnie jak z wulkanu i choć większość z nich jest błędna, to jednak niektóre, czasami nawet te z kategorii „błędnych”, okazują się ciekawe i warte dalszego rozważania. Pod wszystkimi tymi ideami ukrywa się solidny fundament, który tworzą teoretyczne i obliczeniowe narzędzia fizyki.
Uprawianie fizyki jest aktywnością społeczną i jak wszystkie działania realizowane w grupie wymaga przestrzegania pewnych norm. Oczekuje się, że uczeni będą postępowali zgodnie z tymi niepisanymi regułami, a jeśli je złamią, mogą się spodziewać nieprzyjemności. Zbyt często wymagania związane z „dobrym uprawianiem nauki” myli się z określonymi kierunkami badań teoretycznych, a to oznacza, że pojawia się oczekiwanie, iż uczeni zajmujący się poszczególnymi wąskimi dziedzinami fizyki będą zwolennikami konkretnych argumentacji teoretycznych. Taki mechanizm jest do pewnego stopnia pożądany, ponieważ pozwala wykluczyć idee takie jak przekonanie o płaskości Ziemi i inne pomysły bezsensowne z naukowego punktu widzenia. Czasami jednak oczekiwanie podporządkowania się przyjętym normom tłumi innowacyjność i postęp. Niektórzy uczeni czują niechęć do rozważania idei wykraczających poza utarte ramy, ponieważ może czekać ich za to surowa kara, i w efekcie mamy do czynienia z sytuacją, w której teorie rozbijające przyjęte paradygmaty mogą się nigdy nie pojawić.
W ramach społeczności naukowej musimy wyraźnie odróżniać wartości i normy regulujące działalność naukową od tych, które wymagają zgodności z określoną teorią czy konkretnym paradygmatem. Oczekuje się, że uczeni będą się stosowali do obu rodzajów reguł, ale w tym drugim przypadku takie wymagania mogą ograniczać twórcze podejście i zdolność do wytyczania nowych kierunków badań teoretycznych. Kluczowe jest jednak, byśmy mieli świadomość tego, że wszystkie argumentacje teoretyczne muszą być zgodne z zasadami naukowymi, z regułami poznawczej racjonalności, i powinny być oceniane właśnie w ich świetle. Oznacza to po prostu, że rozważania teoretyczne muszą być logicznie spójne i empirycznie uprawnione. Nie każda „pomysłowa idea” daje się przekształcić w sensowną teorię fizyczną. Prawdę mówiąc, szanse na to, że ktoś doprowadzi do powstania nowego paradygmatu jedynie dlatego, iż złamał normy regulujące działalność naukową w ramach standardowego podejścia, są nikłe. Nie ulega natomiast wątpliwości, że nie można tego dokonać bez złamania takich norm. (…).