Władza się jeszcze formalnie nie zmieniła, a sklejone z odchodzącym rządem media już wpadły w panikę, że nowa władza potraktuje je dokładnie tak, jak „przez osiem ostatnich lat” traktowała media Zjednoczona Prawica – publiczne zawłaszczy, a prywatne zagłodzi lub zastraszy. Niewykluczone zresztą, że tak się właśnie stanie, ale ostatnimi, którzy mają dziś mandat do krytykowania takich ewentualnych działań są medialni bonzowie prawicy, którzy zrobili wszystko i trochę więcej, żeby nikt po ich telewizjach i gazetach nie płakał. Nawet jeśli ich spodziewane osłabienie będzie oznaczać także niekorzystną dla debaty publicznej marginalizację prawicy w mediach w ogóle.
Czytaj więcej
Jarosław Kaczyński: „Oni zostali tam przedstawieni – i znów nie ma innego słowa, trzeba powiedzieć: haniebnie. To jest paszkwil. Odrażający, obrzydliwy paszkwil. Murem za polskim mundurem. To mówimy my”.
Po latach przytłaczającej dominacji mediów liberalnych prawica dostała swoją szansę na zbudowanie naprawdę silnych mediów konserwatywnych, jeśli teraz zostaje z niczym – oczywiście nie licząc znacząco pomnożonego prywatnego majątku swoich właścicieli i największych gwiazd – to wyłącznie dlatego, że nigdy nawet nie spróbowała czegoś więcej niż pazerne korzystanie z podstawionego jej koryta. Dotyczy to właściwie wszystkich prawicowych projektów medialnych, bo jeśli po ośmiu latach pompowania w nie publicznej kasy boją się, że nie będą w stanie utrzymać się ani z rynku, ani z czytelników, to coś poszło bardzo nie tak. I choć trudno przesądzić, czy te porażki to wynik nieudolności czy po prostu nikomu na silnych mediach nigdy nie zależało dopóki można było dobrze żyć z mediów słabych, to nowa władza nie będzie się musiała specjalnie starać, żeby prawicowym mediom zaszkodzić.
Władza się jeszcze formalnie nie zmieniła, a sklejone z odchodzącym rządem media już wpadły w panikę, że nowa władza potraktuje je dokładnie tak, jak „przez osiem ostatnich lat” traktowała media Zjednoczona Prawica – publiczne zawłaszczy, a prywatne zagłodzi lub zastraszy.
Chciałabym wierzyć, że nowa władza ma ambicje uporządkowania rynku medialnego i że wyjdzie poza zwykłą wymianę kadr i przesunięcie koryta. Mogłabym sobie nawet wyobrazić rozwiązania wprowadzające sprawiedliwy i politycznie neutralny podział budżetów reklamowych spółek Skarbu Państwa i rządowych agencji między poszczególne media – na przykład w oparciu o liczbę czytelników, trochę podobnie do tego, jak dzieli się dotacje między partie polityczne w oparciu o zdobyte w wyborach głosy. Rywalizacja nie o życzliwość politycznych decydentów, ale o liczbę czytelników, od której zależałby udział w reklamowym torcie, byłaby nową jakością i krokiem do uniezależnienia mediów – także prywatnych – od łaski polityków. Tylko czy ktoś tego naprawdę chce?