Ale o telefonach za moment, najpierw książki, bo one też są pouczające, wielce pouczające nawet. Jeśli ktoś nie wie, jak wychować bachora, to może sięgnąć po poradnik. Trzeba tylko pamiętać, żeby najnowszy był, bo średnio co dwa lata okazuje się, że poprzedni jest już nieaktualny, szkodliwy wręcz, a instrukcja „Jak wychować dziecko” jest w gruncie rzeczy poradnikiem „Jak zabić własne dziecko”. Przecież guru bezstresowego wychowania, dr Beniamin Spock, też był pewien, że jego metody doprowadzą do tego, iż świat zaludnią chmary szczęśliwych, pewnych siebie i spełnionych Ziemian. Nie przewidział, że zostanie oskarżony o wypuszczenie sfrustrowanych, roszczeniowych i rozkapryszonych niemot. Ha, teraz są inne książki, pańskie odrzuciliśmy, panie doktorze! Ech, naprawdę nie wiem, jak sobie radzili z wychowywaniem dzieci analfabeci.
Czytaj więcej
Na wiele pytań nie znaleziono wciąż odpowiedzi: czym jest byt i czas; skąd wziął swój początek świat; czy prawda istnieje; Jarek, dycha starczy? A, przepraszam, na to ostatnie akurat odpowiedź znalazł Mędrzec z Ostrowca. Brzmiała ona: „No wiesz, ja nie narzucam”. I to prawda, narzucają się inni.
Od lat psychologowie, pedagodzy, filozofowie, psychopaci i pozostali eksperci są zgodni: trzeba słuchać własnego dziecka. I interesować się nim, ale nie za bardzo, bo smarkacz przestrzeń mieć musi, inaczej się udusi. Gdzie jest granica między zainteresowaniem a patologią, nie tłumaczą, ale program minimum brzmi: musisz znać przyjaciół własnego dziecka. Ba, ale jak? Kiedyś sprawa była banalnie prosta.
Moi rodzice doskonale znali moich wydzierających się pod oknem, bym wyszedł na piłkę, kumpli. Koledzy mówili im „dzień dobry”, a jak przychodzili po mnie, to matka ich karmiła, ojciec rozśmieszał, a w każdym razie jemu tak się wydawało, i jakoś to szło. Mało tego, ja sam znałem wszystkich znajomych rodziców, wiedziałem, gdzie mieszkają, znałem – w czasach przedkomórkowych! – ich numery telefonów, zresztą do połowy z nich mówiłem „wujku” i „ciociu”. Z ciocią Grażyną miałem się ożenić, ale na mnie nie poczekała, ciocia Małgosia uczyła nas wierszyków z brzydkimi wyrazami, wujek Janusz grał w piłkę, ciocia Teresa nas karmiła, a ciocia Bodzia rozśmieszała. Aha, wszyscy byli, są właściwie, psychiatrami. OK, ciocia Teresa jest neurolożką. Albo neurologiem, nie wiem, jak tam u niej z feminatywami.