Chociażby o skandalach erotycznych, które opisała w swojej książce „Erotyczne immunitety” pani o pseudonimie Anastazja Potocka. Zrecenzowała posłów od strony erotycznej. I to nie była tylko ocena komentatorki, lecz współuczestniczki zdarzeń. (śmiech) Co ciekawsze, występowanie w tej książce nie było obciachem. Powodowało kłopoty domowe, doprowadziło do kilku rozwodów, ale politycznych kłopotów nikomu nie przysporzyło. Muszę powiedzieć, że w dzisiejszym Sejmie byłoby to nie do wyobrażenia, bo jeżeli chodzi o obyczajowość, to prezes Jarosław Kaczyński jest bliższy Władysławowi Gomułce.
Nie on jeden zasiada w Sejmie, są jeszcze inni.
To prawda. Ludzie się sparzyli i wyzbyli takich zachowań. W latach 90. swoboda obyczajowa wśród polityków była ogromna. Pamiętam jak na początku lat dwutysięcznych marszałek Sejmu Marek Borowski próbował te sprawy dyscyplinować. Wszystko sprowadzało się do kontroli, kto wchodzi do hotelu poselskiego. Nie było ambicją Prezydium Sejmu, którego byłem członkiem, żeby reglamentować życie erotyczne posłów. Chcieliśmy tylko, żeby nie prowadzili go w hotelu poselskim – demonstracyjnie i w sposób gorszący.
A tak się zachowywali?
Oczywiście. Posłowie na początku kadencji walczyli o pokoje na parterze, po tym jak z okna pokoju na pierwszym piętrze pewnego posła PSL wypadła naga dama. Pani nic się nie stało, ale następnego dnia sprawa trafiła do prasy. Zatem chcieliśmy ograniczyć takie ekscesy. Marszałek Borowski ustanowił zasadę, że do hotelu poselskiego bez kłopotu wchodzą osoby z rodziny posła, a reszta musi się wylegitymować. Ale mieliśmy zapytania od Straży Marszałkowskiej, jak funkcjonariusze mają reagować, gdy przychodzi poseł z młodą, atrakcyjną kobietą i mówi, że to jest rodzina. Młoda dama potwierdza „da, da, familia”, a wiadomo z deklaracji, że poseł nie włada żadnym obcym językiem. (śmiech) Ale zdecydowaliśmy, że jeżeli poseł oświadcza, to oświadcza.
Czy Prezydium Sejmu zajmowało się też zwalczaniem pijaństwa w Sejmie? Bo z tym zdaje się też był problem.
Nie przypominam sobie. Ale obowiązywała niepisana zasada, że na stoliku w knajpie poselskiej nigdy nie stał alkohol, co nie przeszkadzało posłom chodzić po Sejmie w stanie upojenia alkoholowego. Tajemnica kryła się w tym, że stali bywalcy sejmowej knajpy zamawiali tonik, a kelnerki już wiedziały, co mają przynieść w literatkach. Pewien poseł zrujnował sobie opinię u rodziny, gdy przyprowadził do restauracji sejmowej żonę i dzieci na obiad. Dla dzieci zamówił tonik. Kelnerka się zdziwiła, upewniła się, że chodzi o „tonik” i dzieci dostały wódkę. (śmiech) Zabawne w tym wszystkim było to, że w latach 90. w budynku Sejmu pojawiła się kaplica i pobożność posłów stała się ostentacyjna. A z drugiej strony działy się takie rzeczy.
W 1999 roku Polska została członkiem NATO. To też było jedno z kluczowych wydarzeń tego okresu.
Oczywiście. Mówi się, że Polskę do NATO wprowadził prof. Bronisław Geremek, który był szefem MSZ w 1999 roku, a nie docenia się roli prezydenta Kwaśniewskiego. Zresztą wszystkie rządy, począwszy od rządu Jana Olszewskiego, pracowały na rzecz akcesji Polski do NATO. A lwią część roboty wykonali politycy SLD. Przez wiele miesięcy panowała bowiem ogromna niepewność, czy kongres Stanów Zjednoczonych ratyfikuje decyzję o przyjęciu Polski do NATO. Te wahania zostały przełamane przez Jana Nowaka-Jeziorańskiego i Zbigniewa Brzezińskiego. Ale też nie można zapomnieć o roli Leszka Millera, który jako szef MSWiA zaangażował się w uchylanie wyroku śmierci na pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. Niektórzy w SLD do dzisiaj to wypominają Millerowi. Decyzja w tej sprawie zapadła w gronie: prezydent Kwaśniewski, premier Cimoszewicz i minister Miller. A on wziął ją na siebie, bo gdyby zdecydował o tym Cimoszewicz czy Kwaśniewski czy ktokolwiek inny z SLD, to tzw. beton partyjny od razu zacząłby szemrać: „Po nich można się było tego spodziewać, Miller by tego nigdy nie zrobił”.
Millerowi było łatwiej, bo był wówczas symbolem twardogłowego betonu?
Tak i nie odrzucił tej etykiety. Został wybrany do wykonania tej misji, bo nikt bardziej niż on się do tego nie nadawał. Skoro to zrobił Miller, to na całej lewicy zapanowała cisza. Niektórzy w tej ciszy przeżuwali najbardziej gorzką pigułę, bo Kukliński był dla nich symbolem zdrady. Ale nikt nie śmiał Millera krytykować, bo nawet ci najbardziej twardogłowi uznali, że trzeba tak było zrobić dla Polski. I Miller rzeczywiście zrobił to dla Polski, bo to był warunek Amerykanów. A członkostwo w NATO to było przełożenie historycznej wajchy. Z perspektywy lutego 2022 roku wiemy, jak ważna to była decyzja.
Lata 90. to też afera „Olina”, czyli oskarżenie urzędującego premiera Józefa Oleksego o szpiegostwo na rzecz Rosji.
Wszystkiego o tej aferze nie wiemy i chyba nigdy się nie dowiemy. Wiele wskazuje na to, że była to wielka prowokacja rosyjskich służb. Wałęsa wycyganił od Borysa Jelcyna zgodę na wejście do NATO, ale gdy Jelcyn wytrzeźwiał, to chciał się z tej decyzji, ogłoszonej w Warszawie, wycofać. Rosja stawała na głowie, żeby Polska nie weszła do NATO, a afera „Olina” to był jeden z jej koronnych ruchów. Chodziło o pokazanie Zachodowi, że Polska jest tak bardzo w orbicie wschodniej, iż nie warto przyjmować jej do NATO. Gdy wybuchła ta awantura, do Polski przyjechał Richard Holbrooke, asystent sekretarza stanu USA. Oleksy nie był już premierem. Kwaśniewski i Cimoszewicz spotkali się Holbrookiem, dali mu wgląd w całą sprawę. Po kilku dniach Holbrooke wyjechał przeświadczony, że sprawy nie ma. Oczywiście afera „Olina” poza wymiarem zagranicznym miała też wymiar krajowy.
Kowal: Trzeba było pozwolić, żeby Rosja się rozpadła
Paweł Kowal, poseł Koalicji Obywatelskiej, były wiceminister spraw zagranicznych: Moskwa Putina ma nas za wroga tak czy owak. Za złe relacje z Polską przez całe dekady odpowiedzialność ponosi Kreml, a nie Polacy. Do wielu polityków dalej na Zachodzie docierało to znacznie wolniej niż do polskich elit politycznych.
W jakim sensie?
Moi koledzy na lewicy zawsze mieli mi za złe to, że nigdy nie powiedziałem złego słowa o Andrzeju Milczanowskim, szefie MSW, który ujawnił tę aferę. Moim zdaniem, mając tego rodzaju podejrzenia i mając świadomość, że w Pałacu Prezydenckim szykuje się zmiana władzy, a nowa ekipa może zechcieć wszystko zamieść pod dywan, zrobił to w poczuciu odpowiedzialności. Dlatego sprawa była upubliczniona przedwcześnie. Pamiętam dramatyczne wystąpienia Milczanowskiego w Sejmie, a potem Oleksego. Uważam, że Milczanowski powiedział to, co mu nakazywało sumienie. Mówił tylko o podejrzeniach. Afera została utkana przez służby, które były wówczas całkowicie podporządkowane Lechowi Wałęsie i jego ludziom. Moim zdaniem służbom się wydawało, że afera Olina uczyni niewyjętą drugą kadencję prezydenta Wałęsy.
Ale sprawa nie wypłynęła w kampanii, tylko już po wyborach.
Tak jak mówiłem, nie wszystko na ten temat wiemy. Może nie wypłynęła wskutek uczciwości Milczanowskiego albo z braku zgody Wałęsy, który był przekonany, że pokona Kwaśniewskiego? Sądzę, że gdyby teraz takie kwity służby zbierały na kandydata na prezydenta, to infekowałyby one życie publiczne już w kampanii. I to jest koronny dowód na to, że służby mają za dużą władzę i wpływ na politykę. Wiem jedno – w tamtych, bardzo skomplikowanych latach 90. jedną ze złych stron było właśnie zaangażowanie służb w politykę. Przecież intrygą służb został usunięty z urzędu premier Waldemar Pawlak. W ten sam sposób próbowano też załatwić kwitami kandydatów na prezydenta – Kwaśniewskiego i Wałęsę, aby utorować drogę do prezydentury Marianowi Krzaklewskiemu. Zatem jedną z najgorszych rzeczy było zaakceptowanie takiej działalności służb specjalnych. Gdyby wtedy na to nie pozwolono, to dzisiaj sięganie po Pegasusa byłoby znacznie trudniejsze.
Tomasz Nałęcz jest historykiem i politykiem. Był dwa razy posłem, wicemarszałkiem Sejmu. Należał do ZMS, do końca w PZPR. Potem w SdRP, Unii Pracy, której był wiceprzewodniczącym. Kierował sejmową komisją śledczą badającą aferę Rywina (2003–2004). Potem w SdPl Marka Borowskiego. Doradzał prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu.