Czy stać go, jeśli nie na elementarny sceptycyzm, to przynajmniej na realizm? Czy jest w stanie mentalnie wykonać krok wstecz, cofnąć rękę wyciągniętą do złożenia podpisu na dekrecie o samobójstwie własnym czy świata, choćby tym światem był tylko kraj, miasto, Kancelaria Rzeszy? I co rozstrzyga o tym, czy ów racjonalny impuls jest możliwy? Skala osiągniętego wcześniej sukcesu, stopień zaawansowania megalomanii czy poziom osobistego szaleństwa?
Czytaj więcej
Od kilku dni jestem ofiarą ukraińskiego (tak, ukraińskiego!) spamu. Zapewne nie tylko ja. O czymkolwiek napiszę na przykład na fejsie, w ciągu chwili pojawiają się dziesiątki komentarzy. Mało który jest związany bezpośrednio z tematem wpisu. Za to wszystkie przypominają o toczącej się wojnie. Wymieniają rosyjskie zbrodnie. Niegodziwości, których dopuszcza się bezpośrednio Putin i jego bandyci. Nawołują do bojkotu Rosji, nasilenia sankcji, wstrzymania importu surowców.
Koniec kwietnia 1945 r. w Berlinie. Hitler mieszka w Kancelarii Rzeszy od stycznia. Wprowadził się tu po klęsce w Ardenach. Tu snuł kolejne plany organizowania obrony Niemiec i skutecznego kontrataku. Nie było w tym żadnej militarnej logiki. Wiedzieli o tym generałowie, ale dyktator wciąż się mamił rojeniami o wunderwaffe. W połowie kwietnia, kiedy Rosjanie przełamali linię Odry, mógł jeszcze się ewakuować, podjął jednak decyzję o zejściu do bunkra. Wokół płonęła jego Tysiącletnia Rzesza, której dane było trwać ledwie 12 lat. Wystarczył jego jeden gest, jedna trzeźwa decyzja i mógłby uratować przynajmniej część germańskiego dziedzictwa, w imię którego rozpętał tę wojnę. Ale nie był do tego zdolny. Odwrotnie, wydał rozkaz o „spalonej ziemi”; w ręce aliantów miały wpaść tylko gruzy.
20 kwietnia Sowieci zamknęli oblężenie Berlina. Los Führera był przesądzony. A jednak nie zamierzał się poddać ani ratować resztek stolicy. Oszczędzić tysiące dzieci i starców broniących przed czołgami przedmieść Berlina. Miał w głowie tylko jedno: „Niech ten świat spłonie razem ze mną”. „Skoro mnie zawiódł, niech przepadnie”. Nie znalazł się też nikt z wiernej do końca załogi bunkra, kto by pociągnął za spust i w ten sposób próbował ratować losy ojczyzny. Stauffenberg nie miał w bunkrze naśladowców. Hitler spłonął razem ze swoją stolicą.
Marzec 1953 roku, Kuncewo pod Moskwą. Stalin jest na szczycie. Pozycja dyktatora jest niepodważalna. Wygrał wojnę i właśnie szykuje się do kolejnej. Przed chwilą dokonał niemożliwego; poszerzył imperium do rozmiarów, o których nie marzyli carowie. Kolejne czystki wyeliminowały konkurentów do władzy. Już myśli o następnych; to dla niego tylko technologia władzy. Po żydowskich lekarzach przyjdzie czas na najbliższych towarzyszy. Świetnie to rozumieją Chruszczow, Beria, Malenkow i Bułganin. Do dziś triumfują teorie spiskowe zrzucające na nich odpowiedzialność za zamach. Ale mogło być i tak, że generalissimus dostał udaru, a najbliżsi nie wezwali pomocy. To też morderstwo. W obronie własnej, a może całego świata.