Ozon. Mistrz intelektualnych prowokacji

Filmy François Ozona – od lekko perwersyjnych do najbardziej tradycyjnych – są pełne intelektualnej prowokacji, ale i subtelności w opowiadaniu o uczuciach. Najnowszy otworzył właśnie festiwal w Berlinie.

Publikacja: 11.02.2022 17:00

Denis Ménochet (jako tytułowy bohater) i Isabelle Adjani (Sidonie) w nowym firmie François Ozona „Pe

Denis Ménochet (jako tytułowy bohater) i Isabelle Adjani (Sidonie) w nowym firmie François Ozona „Peter von Krant”

Foto: materiały prasowe

Czasem uciekam od dramatów – powiedział mi François Ozon, gdy w połowie stycznia spytałam go o film wybrany na otwarcie Berlinale. „Peter von Kant" to hołd złożony przez niego Rainerowi Wernerowi Fassbinderowi – trawestacja jego „Gorzkich łez Petry von Kant" z 1972 r. Fassbinder przeniósł wówczas na ekran własną sztukę o miłosnym trójkącie, w który uwikłane są doświadczona, arogancka projektantka mody Petra von Kant, jej oddana asystentka oraz młoda modelka. Tymczasem Francuz bohaterami uczynił mężczyzn, a von Kant jest reżyserem, jak Fassbinder i on sam. Tyle że pół wieku temu w Niemczech lesbijska historia w całości tocząca się w sypialni i pracowni mody wywołała mnóstwo kontrowersji, dzisiaj opowieść o mężczyznach uwikłanych w prywatny związek i sieć zawodowych uzależnień nie budzi sprzeciwów.

François Ozon nazywa swój film satyrą. Zaś dyrektor Berlinale Carlo Chatrian tak komentował wybór tytułu na inaugurację festiwalu: „Chcieliśmy wnieść trochę lekkości i energii do naszego trudnego, codziennego życia". „Peter von Kant" jest również rodzajem wariacji na temat lockdownu. U Ozona zamknięcie w małej przestrzeni staje się tłem dla opowieści o miłości, zazdrości, uwodzeniu.

Francuski reżyser zawsze podkreślał swój podziw dla Fassbindera. Odkrył go dla siebie, gdy miał 22 lata, i poczuł w nim bratnią duszę – chciał bowiem robić realistyczne filmy, dbając o wystylizowaną formę. W 2000 r. teatralna sztuka niemieckiego mistrza zainspirowała go do zrealizowania „Kropli wody na rozpalonych kamieniach", historii 50-letniego biznesmena uzależniającego od siebie młodego chłopaka, który odkrywa dopiero swoją seksualność. Teraz w głównej roli obsadził Denisa Ménocheta, ale w najnowszym filmie wystąpiła również Hanna Schygulla, która 50 lat temu grała u Fassbindera piękną modelkę.

Czytaj więcej

Vincent Lindon: W Ameryce byłbym Tomem Hanksem

Ostatnia rozmowa z przyjaciółką

Najnowszy „Peter von Kant" trafił do Berlina, a poprzedni film Ozona „Wszystko poszło dobrze", pokazywany w lipcu 2021 r. na festiwalu w Cannes, właśnie można oglądać w polskich kinach. W pierwszych scenach młoda kobieta odbiera telefon, który zmienia jej życie. W szpitalu czeka na nią siostra. Ich ojciec miał wylew, leży podłączony do aparatury. Sophie Marceau z wielką wrażliwością zagrała kobietę, która z dzieciństwa wyniosła rany, czując się lekceważona i niekochana przez silnego ojca. Ale gdy teraz on potrzebuje pomocy, chce zająć się nim razem z siostrą. Przesiaduje w szpitalu, karmi go, rozmawia. Aż usłyszy: „Chcę to skończyć. Pomóż mi".

Ozon mówi, że „Wszystko poszło dobrze" jest ostatnią rozmową z jego współpracowniczką i przyjaciółką Emmanuèle Bernheim. Poznali się 20 lat wcześniej. Gdy zdjęcia do „Pod piaskiem" zostały przerwane, pomogła mu wyjść z kryzysu. Napisała dla niego scenariusze „Basenu" i „5x2". Dała też książkę, w której opisała własną, traumatyczną historię, gdy 85-letni sparaliżowany po wylewie ojciec poprosił, by pomogła mu odejść. Jednak Ozon nie czuł się na siłach, by ją zekranizować. Film na podstawie „Wszystko poszło dobrze" chciał nakręcić Alain Cavalier. Przerwali pracę, gdy Bernheim zachorowała na raka. Zmarła w 2017 r. Cavalier zrealizował jednak dokument „Żyć i wiedzieć, że żyjesz". A Ozon dojrzał do tego, by sfilmować jej powieść. – Po śmierci Emmanuèle przeczytałem raz jeszcze jej książkę – mówi mi. – Chciałem zrozumieć, przez co przeszła.

„Wszystko poszło dobrze" to opowieść o prawie do eutanazji, do godnego odejścia. Ale w rozmowie Ozon zaznacza: – Nie opowiadam się ani za, ani przeciw eutanazji. Próbuję zrozumieć. Zbliżyć się do problemu. Nie wiem, jak sam zachowałbym się, będąc w sytuacji córki mojego bohatera.

Jest w tym filmie coś niepokojącego, prośba ojca staje się niemal kaprysem starca. Rodzina Bernheimów należy przecież do francuskiej elity. André ma wszystko: najlepszy szpital, luksusowe kliniki, w których przechodzi rehabilitację. Co więcej, robi postępy. Z czasem zaczyna siadać, samodzielnie jeść, swobodnie mówić. Więc dlaczego chce odejść? Bo z jedną sparaliżowaną ręką nie zagra już na fortepianie? Bo wciąż jest przykuty do wózka? Dlaczego nie chce żyć, patrzeć, jak rosną jego wnuki?

„Wszystko poszło dobrze" jest jakby złamane, ale przecież to autentyczna historia. I ważna jest dyskusja na temat eutanazji, którą Ozon wzbudza. A pod pierwszą warstwą jest opowieść o miłości – córek do ojca, mężczyzny, dla którego André rzucił kiedyś dom, a który kocha go do dziś i może jako jedyny pragnie przeciwstawić się jego decyzji. I jest porzucona przez André żona – cierpiąca na Parkinsona, szorstka, ale mająca w sobie dawne, zawiedzione uczucie do męża. Więc pomimo zastrzeżeń trudno obok tego filmu przejść obojętnie.

– Interesują mnie relacje między ludźmi – mówi mi Ozon. Jego najważniejsze filmy bywają intelektualną prowokacją, ale też układają się w opowieść o ludziach sobie bliskich. Często o rodzinie.

Czytaj więcej

Szukając nadziei w horrorze

Filmowa śmierć rodziców

Ma 54 lata, ale wciąż wygląda chłopięco. Jest przystojny, świetnie ubrany, zwykle w sportowym stylu. Kiedy wkłada garnitur, to często z fantazją przewiązuje na szyi biały szalik. Rozmawia z dziennikarzami chętnie, ale rzadko mówi o sobie. Należy do najważniejszych autorów europejskiego kina. W jego twórczości powracają podobne motywy: rodzina, inność, dylematy twórcze, życie na pograniczu prawdy i kłamstwa, rzeczywistości i fikcji. W filmach obnaża własne lęki i uczucia. Od wczesnej młodości mierzy się z rodzinnym domem. Chłopak z artystyczną duszą, borykający się z własną innością, nigdy nie akceptował francuskiego mieszczaństwa. Miał problem z pogodzeniem się ze swymi rodzicami.

– Byli nauczycielami – mówi. – Ale ja nienawidziłem szkoły. Ochoty do nauki nabrałem dopiero w uczelni filmowej. Wielkim mentorem stał się wtedy dla mnie Éric Rohmer. Potrafił zachęcić do pracy, do zajrzenia w głąb siebie, zadania sobie pytania, co mnie naprawdę interesuje, choć dzisiaj myślę, że ja mu też byłem potrzebny. Na swój sposób przeglądał się we mnie jak w lustrze.

Po wielu latach w filmie „U niej w domu" Ozon pokazał, jak skomplikowane mogą być relacje między nauczycielem i uczniem. Uczeń może wpływać na nauczyciela tak samo, jak nauczyciel na ucznia. Podobnie jest z pisarzem i wydawcą czy aktorem i reżyserem, bo w procesie kreacji człowiek potrzebuje kogoś, z kim mógłby się porównać.

A rodzice? Ozon jest dyskretny, jednak między wierszami tego, co mówi, czuje się, że w relacji z nimi było dużo bólu i buntu. Na początku studiów zrealizował kilkuminutową etiudę, w której układał na kanapie zamordowanych bliskich. – Rodzice zgodzili się zagrać w tej wprawce, bo uważali, że lepiej, bym zabił ich w filmie niż w rzeczywistości – śmieje się dzisiaj. Dziesięć lat później w fabularnym „Sitcomie" w finale znów zamordował ojca. To był protest przeciwko patriarchalnej strukturze rodziny, jej nietolerancji i brudnym sekretom skrywanym skrzętnie przed oczami świata.

Z nietolerancją Ozon spotkał się wielokrotnie. To kolejny temat, którego nie porusza otwarcie, ale czasem daje do zrozumienia, że sporo przecierpiał, nim rodzice zaakceptowali homoseksualizm syna. W filmach opowiadał o bólu, o uczuciach, namiętnościach. I może dlatego jego guru stał się Rainer Werner Fassbinder. A „Krople wody na rozpalonych kamieniach" o 50-letnim biznesmenie zakochującym się w młodym chłopcu realizowane wedug dramatu Fassbindera, przyniosła Ozonowi międzynarodowy rozgłos.

Gejowska miłość przewija się przez całą jego twórczość. Sam twierdzi, że najbardziej otwarcie opowiedział o niej w „Lecie 85". Akcję brytyjskiej powieści „Dance on My Grave" Aidana Chambersa przeniósł do Normandii. To tutaj 16-letni Alex w czasie kąpieli w morzu omal nie traci życia. Ratuje go nieco starszy David i od razu wciąga w swój świat. Pochodzą z różnych środowisk, mają inne doświadczenia, ale ich przyjaźń zamienia się w zauroczenie, dla Alexa w pierwszą, wielką miłość. Jednak widz od początku wie, że David, silniejszy w tym związku i rozdający karty, nie żyje.

Zrobił film zmysłowy, tętniący uczuciami – od euforycznego szczęścia do rozpaczy, rozgrzany słońcem, a skrywający tajemnicę i niejednoznaczny. Nigdy jednak nie występował pod flagą LGBT. Zastanawiał się nad siłą uczuć, tęsknotą, czasem nad rozmijaniem się ludzi, niezależnie od tego, czy partnerzy byli tej samej płci, czy nie. Film „Pod piaskiem" o kobiecie, która nie może dać sobie rady po zniknięciu męża, zachwycił podobno Ingmara Bergmana. Rozstania to zresztą jeszcze jeden temat, który Ozona frapuje. Jednym z najciekawszych jego filmów to „5x2", opowiedziana w pięciu epizodach historia pewnego małżeństwa. Pierwsza część to rozwód orzeczony w sądzie. Kolejne pokazują rysy, jakie od początku temu związkowi towarzyszyły.

Z biegiem czasu doszedł jeszcze jeden temat: odchodzenie i śmierć. – Montaigne powiedział, że trzeba czuć śmierć każdego dnia. To jest część życia – mówi mi François Ozon.

W poruszającym „Czasie, który pozostał" pokazał młodego mężczyznę, który dowiaduje się, że jest nieuleczalnie chory na bardzo złośliwą odmianę raka. Załatwia więc swoje sprawy, żegna się ze światem. Rozstaje się z przyjacielem, chcąc oszczędzić mu potem większego bólu. I tylko jednej osobie powie o zbliżającej się śmierci – granej przez Jeanne Moreau babce, starej kobiecie, która jak on zbliża się do swego kresu. Filmem o odchodzeniu jest też „Wszystko poszło dobrze". Tu jednak nie ma żalu i zadumy, jest konsekwencja i świadomy wybór.

Jakie jeszcze motywy powracają w jego twórczości? Z pewnością sztuka i jej rola w życiu człowieka. Rzeczywistość i fikcja podobnie przenikały się w jednym z jego pierwszych ważnych filmów – „Basenie". Charlotte Rampling zagrała w nim bojącą się starości pisarkę zafascynowaną młodą kobietą, która staje się bohaterką powstającej książki. A w jednym z ostatnich – „U niej w domu" – nauczyciel odkrywa wielki talent literacki u jednego z uczniów. Claude ma 16 lat, wchodzi do domu kolegi i wszystko, co obserwuje, sprzedaje w swojej prozie. Gra, jaką razem z nauczycielem prowadzą, staje się niebezpieczna. Fikcja zaczyna mieszać się z rzeczywistością. Zarówno „U niej w domu", jak i „Basen" to filmy o życiu na krawędzi jawy i snu, o kradzieży cudzych uczuć. I o cenie za uprawianie sztuki.

Czytaj więcej

Szukając nadziei w horrorze

Inny wśród swoich

François Ozon zmienia się, dojrzewa, choć przeżycia czasu dojrzewania wciąż do niego powracają. – Młodość jest w kinie idealizowana – mówił w 2013 r., promując film „Piękna i młoda" – o 17-latce z zamożnego domu, która zostaje prostytutką. – A to trudny okres budzenia się seksualności i odnajdywania własnej tożsamości. Ja go doświadczyłem boleśnie i wcale za nim nie tęsknię.

Po czterdziestce zaczął godzić się z rodziną, która w sytuacji zagrożenia może skonsolidować się i stać się opoką. – Widać się zestarzałem – śmieje się. – W młodości człowiek czuje, że rodzina jest jedną z instytucji, obok szkoły czy kościoła, które go najbardziej ograniczają. Ale gdy dojrzeje, zahartuje się, nauczy niezależności, znów może docenić wartość rodzinnego domu.

Z wiekiem coraz częściej dostrzega złożoność życia. Jak w krytykującym każdy nacjonalizm „Franzu" o niemieckich rodzicach, których syn nie wrócił z wojny. Gdy w ich domu zjawia się Francuz podający się za przyjaciela Franza, chcą w jego historię uwierzyć. Prawda jest znacznie bardziej dramatyczna, ale pozna ją tylko narzeczona Franza. Oglądając ten film, czuje się, że za kamerą stanął już nie chłopak pełen buntu, lecz 50-latek, który zdążył niejedno w życiu przemyśleć i zrozumieć. Zaakceptować złożoność świata i międzyludzkich relacji.

50-letni Ozon zaskoczył też innym dziełem – przekornie nazwanym „Dzięki Bogu". Na pozór to mocne kino społeczne o mężczyznach, którzy jako dzieci byli molestowani przez księdza, a po dekadach założyli organizację, by walczyć o skazanie człowieka, który miał być ich mentorem, a stał się oprawcą. Ale i tutaj nie poszedł w tanią publicystykę. Zrobił film o ofiarach. O ludziach, którzy latami kryli w sobie tajemnicę, a teraz chcą wreszcie wyrzucić z siebie ból, wstyd, poczucie upokorzenia. „Dzięki Bogu" to też opowieść o momencie przebudzenia, o głębokiej potrzebie wykrzyczenia prawdy. O chwili, w której czyjaś odwaga sprawia, że inni pokonują własny strach. A gdzieś jeszcze kryje się w tym filmie wciąż obecne w jego twórczości pytanie o kondycję rodzin niepotrafiących zrozumieć własnego dziecka, o hipokryzję społeczeństwa.

Czasem zdarza się, że Ozon porzuca bolesne rejony życia, a może też broni się przed zaszufladkowaniem. Bawił się więc kinem w komedii „Żona doskonała" czy „Rickym", gdzie w skromnej rodzinie urodziło się dziecko ze skrzydełkami. Francuską publiczność podbiło „Osiem kobiet", skrzyżowanie kryminału w stylu Agathy Christie, farsy i musicalu. – Myślałem o własnej przyjemności – śmieje się. – O tym, by złożyć hołd kinu lat 50., które sam bardzo lubię. Twórcom, takim jak Alfred Hitchcock czy Vincente Minnelli.

Rzadko się zdarza, by w jednym filmie wystąpiły wielkie diwy francuskiego kina, z Catherine Deneuve, Isabelle Huppert, Danielle Darrieux i Fanny Ardant na czele. – Pracując z gwiazdami, trzeba pamiętać, że wnoszą na plan nie tylko swój talent, ale również wizerunek – mówi reżyser. – Trzeba się z nim zmierzyć, bo inaczej publiczność nie zobaczy na ekranie bohaterki filmu, tylko Catherine Deneuve.

Ma świetną rękę do aktorów. Mało kto pamięta, że ożywił karierę zapomnianej Charlotte Rampling w „Pod piaskiem" (potem aktorka stworzyła też wspaniałą kreację w jego „Basenie"), do „Angel" zaangażował znanego wówczas tylko z telewizji Michaela Fassbendera, dziś międzynarodową gwiazdę, w „Zbrodniczych kochankach" odkrył talent Jérémiego Reniera, a w „U niej w domu" zmierzył się z wizerunkiem Fabrice'a Luchiniego.

Podczas lockdownu spędzał czas w domu na prowincji: – Jestem człowiekiem miasta, ale wbrew moim obawom szybko się przyzwyczaiłem – przyznaje. – Dużo czytałem, oglądałem filmy. Nie seriale, a właśnie filmy, i to te klasyczne – Felliniego, Viscontiego, Kurosawy. Może nawet taki okres zatrzymania był mi potrzebny.

Dziś cieszy się kontaktem z widzami podczas Berlinale, ale pozostaje pełen niepokoju co do przyszłości. – Pandemia wiele zmieniła – mówi mi. – Także nasze sposoby obcowania z kulturą. My jesteśmy dziś jak wioska Asteriksa walcząca ze wszechświatem. W sztuce filmowej wiele się zadziało: do głosu doszły kobiety i twórcy różnych ras oraz narodowości, dotąd dyskryminowani. Powstają ciekawe dzieła, jednak wiele z nich długo czeka na premierę. Oglądamy filmy na platformach streamingowych. Wielu ludzi, zwłaszcza starszych, przestało chodzić do kina.

Jeśli to się nie zmieni, będziemy musieli zastanowić się, jak z widzami rozmawiać. Dla mnie liczy się kino, w którym ludzie przeżywają filmy razem. Mam nadzieję, że kin nie będą wypełniać jedynie dzieciaki podziwiające superbohaterów.

François Ozon (ur. 1967 r.)

Francuski reżyser, scenarzysta i producent filmowy. Już jego pierwsze filmy krótkie zwróciły uwagę na międzynarodowych festiwalach, w fabule zadebiutował w 1997 r. („Spójrz na mnie"), od tego czasu zrealizował ponad 20 tytułów. Międzynarodowe uznanie przyniosły mu zwłaszcza „Krople wody na rozpalonych kamieniach", „8 kobiet" i „Basen"

Czasem uciekam od dramatów – powiedział mi François Ozon, gdy w połowie stycznia spytałam go o film wybrany na otwarcie Berlinale. „Peter von Kant" to hołd złożony przez niego Rainerowi Wernerowi Fassbinderowi – trawestacja jego „Gorzkich łez Petry von Kant" z 1972 r. Fassbinder przeniósł wówczas na ekran własną sztukę o miłosnym trójkącie, w który uwikłane są doświadczona, arogancka projektantka mody Petra von Kant, jej oddana asystentka oraz młoda modelka. Tymczasem Francuz bohaterami uczynił mężczyzn, a von Kant jest reżyserem, jak Fassbinder i on sam. Tyle że pół wieku temu w Niemczech lesbijska historia w całości tocząca się w sypialni i pracowni mody wywołała mnóstwo kontrowersji, dzisiaj opowieść o mężczyznach uwikłanych w prywatny związek i sieć zawodowych uzależnień nie budzi sprzeciwów.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Nie dać się zagłodzić
Plus Minus
Piotr Zaremba: Granice sąsiedzkiej cierpliwości
Plus Minus
„The Boys”: Make America Great Again
Plus Minus
Jan Maciejewski: Gospodarowanie klęską
Materiał Promocyjny
Aż 7,2% na koncie oszczędnościowym w Citi Handlowy
Plus Minus
„Bombaj/Mumbaj. Podszepty miasta”: Indie tropami książki
Materiał Promocyjny
Najpopularniejszy model hiszpańskiej marki