Choć wydaje się to nieprawdopodobne, następnego dnia okazało się, że są tacy, którzy uwagę na temat jazdy lewym pasem rzeczywiście uznali za niestosowną. Znajomy, robiący na co dzień wrażenie rozsądnej i umiarkowanej osoby, stwierdził, że tytuł wywiadu jest seksistowski.
Ciekawe, jak by zareagował na stwierdzenie, że w polskiej polityce potrzebnych jest więcej kobiet, bo wnoszą one umiarkowanie i ducha porozumienia. Ta opinia, przywoływana czasem przez zwolenników „wyrównywania szans", jest nieporównanie bardziej fałszywa niż wypowiedź eksperta na temat ruchu drogowego. Można mieć wręcz wrażenie, że uczestniczące w polityce panie ostatnio wręcz zasmakowały w agresji, czego przykłady można znaleźć po każdej z politycznych stron, od lwicy prawicy Krystyny Pawłowicz, przez surykatkę Platformy Ewę Kopacz, po myszkę agresorkę Nowoczesnej Kamilę Gasiuk-Pihowicz.
Ciekawe, że ci sami komentatorzy i dziennikarze, którzy upierają się, że między kobietami a mężczyznami różnic w zasadzie nie ma, że każdy – niezależnie od płci – ma takie same prawo do zabrania głosu na każdy temat, równocześnie utrzymują, że to przede wszystkim kobiety mają prawo wypowiadać się na temat zakazu aborcji. Co więcej, panuje wśród nich przekonanie, że nawet jeśli małżonek polityk ma poglądy konserwatywne, to jego żona na pewno liberalne, tylko to ukrywa, żeby nie niszczyć kariery męża. Stąd – niekiedy bardzo niegrzeczne – próby wymuszenia na małżonce prezydenta Andrzeja Dudy deklaracji w sprawie przepisów dotyczących ochrony życia nienarodzonego. I fala ataków, która nastąpiła, gdy pani prezydentowa... w ogóle się na ten temat nie wypowiedziała.
Pamiętam, że dziennikarze usiłowali kiedyś w rolę „niepokornej" wpisać małżonkę Marka Jurka, indagując ją o stosunek do aborcji, eutanazji etc. Izabela Jurek odpowiadała twardo: – Mam takie same poglądy jak mąż, tylko bardziej.
To zdanie dedykuję wszystkim, którzy domagają się takiego samego traktowania kobiet i mężczyzn. Na szosie i w polityce.