Podczas jednego z turniejów spotkał o rok starszego Białorusina Jegora Jacyka, który w zawodowym tenisie nie osiągnął wiele, więc próbował zostać trenerem. Dogadali się, spróbowali współpracy, wyszło. Dołączył do nich trener przygotowania fizycznego Luis Lopes, też obieżyświat z bazą w Katarze.
Można mnożyć kolejne przykłady: w Maladze urodził się Alejandro Davidovich Fokina, emigrancki syn Tatiany Fokiny i Eduarda Dawidowicza, przed laty rosyjskiego pięściarza. Reprezentuje Hiszpanię. W Australii patrzą, co wyrośnie z urodzonego w Sydney Aleksieja Popyrina. Chłopak ma 21 lat, rosyjskich rodziców i zdążył już przejść szkolenia tenisowe w Hornsby niedaleko Sydney, Dubaju, Alicante, Nicei i Marbelli.
Do akademii tenisowej Nicka Bollettieriego na Florydzie ustawiają się teraz kolejki dzieci przywożonych przez „nowych Rosjan", już zamożnych i obytych w świecie. – Ci bogaci tak nas atakują, jak armia rosyjska – mówi żartem Bollettieri.
Kradnij, ale płać
Nieco mniej mówi się o ciągłym transferze dużej grupy zdolnych tenisistek i tenisistów z Rosji do Kazachstanu, choć to proces na sporą skalę. Zaczął się mniej więcej w 2008 r., gdy z powodu kryzysu gospodarczego Rosyjska Federacja Tenisowa straciła możnego sponsora – państwowy Wnieszekonombank (VEB). Wsparcie sporej grupy reprezentantów, zwłaszcza tych z drugiego szeregu, stało się niemożliwe, zatem Jurij Szczukin, Andriej Gołubiew, Michaił Kukuszkin, Jarosława Szwedowa, Galina Woskobojewa i kilkanaście innych osób dostało możliwość zmiany barw narodowych.
Szamil Tarpiszczew nie robił wówczas problemów, nawet zgodził się na podpisanie stosownego porozumienia o wymianie sportowców, tym bardziej że Kazachstan to bogaty sąsiad, z którym Rosja ma plany politycznej integracji wykraczające znacznie poza sprawy tenisa. Prezesem Kazachskiej Federacji Tenisowej był już wtedy Bułat Utemuratow, także szef administracji prezydenta kraju, miliarder. Od jesieni 2019 roku jest on wiceprezydentem Międzynarodowej Federacji Tenisowej (ITF). Kto zatem chciał, ten w zasadzie bez trudu wyjeżdżał do Astany.
Logikę tego procesu zakłócili jedynie ci, którzy nie pytali Federacji Rosyjskiej o zgodę, tylko po prostu ruszali na południe i bez żadnego trybu decydowali o zmianie barw.
Tak zrobili m.in. Jewgienij Korolew (swoją drogą – krewny Anny Kurnikowej), Aleksander Bublik, Julia Putincewa, Anna Danilina oraz Jelena Rybakina – chyba największy talent rosyjskiego kobiecego tenisa ostatnich lat, która w 2018 r. otrzymała tak dobrą ofertę wsparcia kariery z Kazachstanu, że zrezygnowała z bogatych ofert uzyskania stypendium i studiowania na amerykańskim uniwersytecie.
Chociaż sytuacja finansowa RTF po paru latach nieco się poprawiła, to odpływ trwa nadal. Kazachstan nie potrafi na razie wychować własnych mistrzów (wyjątek, choć może niezbyt znany, to Zarina Dijas), więc nadal sięga po młodych ludzi wyszkolonych w Moskwie lub St. Petersburgu.
Procesu zatrzymać raczej nie można, w ATP i WTA w zasadzie wystarczy zgłosić chęć zmiany barw narodowych i załatwione, federacja międzynarodowa stawia pewne bariery tylko wtedy, gdy tenisistka lub tenisista zagrali w rozgrywkach Pucharu Federacji lub Pucharu Davisa.
Tarpiszczew jest rozżalony, gdy słyszy, że zawodnicy odchodzą, bo federacja im nie płaci, i że to skandal pozwalać na taki upływ tenisowej młodej krwi. Federacja twierdzi, że płaci. – Takiego Bublika przez trzy lata karmiliśmy bezpłatnie, gdy mieszkał w Akademii Wsiewołożskiej pod Petersburgiem. Darmowy kort, darmowe piłki, darmowi trenerzy. I nikt, także rodzice, nie liczą tych pieniędzy, uważają, że jeśli zostały wydane, to tak powinno być – argumentuje. Sposobem na to, by mniej osób wyjeżdżało do Kazachstanu, może być przyjęcie zasady obowiązkowego zwrotu kosztów szkolenia do 18. roku życia. – Zastanawiamy się na tym, policzyliśmy koszty i jeśli nam ukradną młodego tenisistę, to powiemy: tak, kradnij, ale płać. Od 200 do 600 tysięcy dolarów, w zależności od osoby – mówi dziś prezes RTF.
Coś w rodzaju nostalgii
Teza, że rosyjskie pochodzenie sprzyja wygrywaniu w wyczynowym tenisie, ma niekiedy obrońców, choć argumenty nie są przesadnie mocne. – Myślę, że ważna jest nasza mentalność, twardość, która pozwala po rozpoczęciu treningów tenisowych w Rosji wyjechać na Zachód i tam odnosić sukcesy. W drugą stronę to nie działa. Jednak ci, którzy wyjeżdżają za wcześnie, zwykle tracą tę cechę w tamtejszych akademiach tenisowych i na tym się kończy ich kariera – twierdzi szef rosyjskiego tenisa, zauważając jednak, że w Rosji i tak znika dawna kultura sportu i siła patriotyzmu, która kazała pierwszej rosyjskiej tenisowej fali mocniej identyfikować się z ojczyzną.
Chyba lepiej broni się opinia, że pierwsze sukcesy pokolenia Kurnikowej, Safina i Dementiewej dały tenisowi rosyjskiemu popularność i wzorce, ale sytuacja w kraju nie dorosła do tych osiągnięć i tylko ci, którzy znajdą sposób, by wyjechać na stałe lub czasowo, z rodzinami lub sami – dostają realną szansę spełniania tenisowych marzeń. Więc wyjeżdżają.
W rosyjskich mediach często słychać coś w rodzaju nostalgii za tym, by wszystkich tenisistów, którzy mają odrobinę rosyjskości, traktować wciąż jak swoich. Można to zrozumieć, bo zdanie: „Turniej wygrał Grek mówiący po rosyjsku" wcale nie brzmi dobrze.