Ostatnio szczególne wrażenie wywarł na mnie węgierski film „Kontrolerzy". Co prawda widziałem go wcześniej, od jego premiery minęło już prawie 15 lat, jednak od dawna nie obejrzałem czegoś tak świeżego – niesamowitego zarówno wizualnie, jak i koncepcyjnie. Akcja rozgrywa się w budapeszteńskim metrze. Pozornie, na co wskazuje też tytuł, jest to film o pracy zwykłych kontrolerów. Ale kiedy przyjrzymy się fabule bliżej, tak naprawdę jest to film o walce dobra ze złem, którą wewnętrznie toczy główny bohater. Jako szef ekipy kontrolerów właściwie nie opuszcza metra – nie tylko tam pracuje, ale nawet śpi. W pewnym momencie spotyka swojego dawnego kolegę, z którym kiedyś pracował w wielkiej korporacji. Pada wtedy bardzo ważne zdanie. Na pytanie, dlaczego porzucił biuro dla pracy kontrolera, główny bohater odpowiada, że właściwie tak bardzo bał się w swoim życiu porażki, że jedynym ratunkiem była dla niego absolutna ucieczka. Postanowił uciec do miejsca, które stało się całym jego życiem. Ukrył się pod powierzchnią miasta – w metrze.