18 maja 1944 roku, żołnierze 2. Korpusu Polskiego zdobyli klasztor i wzgórze Monte Cassino we Włoszech. W rocznicę tych wydarzeń przypominamy tekst z magazynu "Plus Minus" z maja 2014 roku.
Książkę Melchiora Wańkowicza „Bitwa o Monte Cassino" uważano za prawdziwy pomnik postawiony bohaterom, dziś jednak jest ona czytana głównie jako lektura. Za to piosenkę Feliksa Konarskiego i Alfreda Schütza o makach wzrastających z żołnierskiej krwi znają wszyscy Polacy.
W „Bitwie o Monte Cassino" o makach nie ma ani słowa. Podobnie jak o „Czerwonych makach", Konarskim i Schützu. Zapewne dlatego, że Wańkowicz mógł piosenki nie słyszeć, bo nie widział wszystkich przedstawień tzw. teatralnej czołówki, nazywanej oficjalnie The Polish Parade. W tym czasie zapewne zajęty był spisywaniem świadectw, bo przecież jego książka by nie powstała, gdyby nie setki, a może nawet tysiące wywiadów z uczestnikami bitwy, wygranej przed siedemdziesięciu laty.
O dwóch występach pisarz na marginesie jednak wspomina, opisując je w sposób nieco ironiczny, choć nie bez podziwu. Relacjonuje mianowicie, że był świadkiem, jak wielki przedwojenny gwiazdor piosenki Adam Aston nawet nie drgnął, gdy kilkadziesiąt metrów od sceny spadł niemiecki pocisk, zabijając jednego z brytyjskich artylerzystów. Ani na moment nie przerwał śpiewania. Drugiemu przedstawieniu poświęca nieco więcej miejsca, skupiając się na występie aktorki, która przy każdym wybuchu dygała i mówiła „dziękuję", w ogóle nie przejmując się trwającą bitwą. W rozdziale „Melodeklamacja: jeden fortepian, jedne skrzypce, dwie baterie" wspomina też o wierszu traktującym o pewnym Maćku, „co prał za Polskę".
Ale o „Czerwonych makach na Monte Cassino" ani słowa, mimo że, jeśli wierzyć świadectwom, piosenka zrobiła na publiczności ogromne wrażenie. Co nie dziwi, choćby z tego powodu, że powstała niemal na polu bitwy. Zapewne Wańkowicz traktował twórczość artystów z Polish Parade trochę lekceważąco, traktując ją jako produkt podkasanej muzy, jak wtedy mawiano. Bo przecież nie mógł przewidzieć, że piosenka Konarskiego i Schütza przebije kiedyś popularnością jego książkę, przez wielu uważaną za arcydzieło, bezdyskusyjną literacką klasykę i bezcenny dokument epoki. Bez względu na to, co dziś się pisze o historycznej wiarygodności tego tekstu (jedni krytycy „Bitwy pod Monte Cassino" wytykają pisarzowi nieścisłości, a inni gloryfikowanie bohaterstwa polskich żołnierzy wbrew faktom), jego wartości nie sposób podważyć. Ale jeś++++++li chodzi o „Czerwone maki", to jego autorzy i wykonawcy również od samego początku byli przekonani, że udało im się stworzyć coś wyjątkowego.
Linia Gustawa
Siedemnastego maja 1944 roku upłynęły równo cztery miesiące od momentu rozpoczęcia walk o Monte Cassino czy też o przełamanie linii Gustawa, bo o to w istocie chodziło. Wzgórze próbowali zdobywać Nowozelandczycy, Hindusi i Brytyjczycy, od drugiej strony bezskutecznie atakowali też Amerykanie i Marokańczycy z korpusu francuskiego. Zmagania o górę Cassino, która nadała nazwę aż czterem różnym bitwom, należały do najkrwawszych w całej II wojnie światowej, a na pewno na froncie zachodnim. Zginęło w niej w ciągu pięciu miesięcy około 200 tysięcy alianckich żołnierzy (poza wyżej wymienionymi również Południowi Afrykanie i Kanadyjczycy). 2. Korpus Polski dowodzony przez generała Władysława Andersa ruszył do boju w jej ostatniej fazie, choć wcześniej, na samym początku walk, w akcji dywersyjnej udział wzięli komandosi majora Władysława Smrokowskiego. Jednak to była akcja o marginalnym znaczeniu dla przebiegu bitwy.
W prawdziwej walce o przełamanie linii Gustawa Polacy mieli wziąć udział dopiero 12 maja. Atak rozpoczął się o 1.00 w nocy. Dzień wcześniej żołnierzom odczytano podpisany przez generała Andersa rozkaz, bez którego piosenka zapewne nigdy by nie powstała. Bo to akurat wiadomo dokładnie, jako że okoliczności jej napisania w nocy z 17 na 18 maja 1944 roku są doskonale znane za sprawą Feliksa Konarskiego, znanego jako „Ref-Ren". Podobnie jak inspiracje autora. Wszystko to znajdziemy w książeczce „Historia »Czerwonych maków na Monte Casino«" wydanej w 1961 roku w Londynie. I to przez samego twórcę, który uważał ten utwór za swoje opus magnum. Jak najbardziej słusznie, choć jest również autorem innych piosenek śpiewanych do dziś, takich jak „Strażak" („A tu się pali jak cholera..."), „Warszawski kataryniarz" czy „Pięciu chłopców z »Albatrosa«".