– Po obejrzeniu jakiejś sławy w zjeździe, obserwowanie tego samego faceta w slalomie, nawet jeśli był to łatwy przejazd, dla wielu wyglądało po prostu brzydko albo śmiesznie – mówił Waldner. Można więc rzec, że kombinacja padła ofiarą słabego wizerunku, gdyż większość startujących wyglądała w jednej z konkurencji na początkujących. Wedle obecnego podejścia FIS – jeśli zawody mają wyglądać atrakcyjnie – wszyscy muszą wyglądać na fachowców.
Elita i reszta
Dekadę temu w kalendarzu Pucharu Świata było jeszcze miejsce na cztery zawody w kombinacji, ale nawet tę skromną liczbę stopniowo zmniejszano. FIS zaczął eksperymentować z nowymi, bardziej przyjaznymi dla telewizji formatami, aby przyciągnąć młodszą widownię. Zaproponowano m.in. nocne slalomy miejskie, a także wyścigi równoległe, które miały i mają zastąpić przestarzałe formy rywalizacji – wydaje się, że ten trend w PŚ się utrzyma.
Działacze FIS mają jeszcze w zanadrzu wiele innych niebanalnych idei
Kombinacja jeszcze chwilę trwała: zmieniano jej reguły, z zawodów dwudniowych (pełen zjazd plus dwa przejazdy slalomowe) zrobiono jednodniowe. Zjazd skrócono lub zamieniono na super-G, slalomowi odjęto jeden przejazd. Wymyślono też, by najlepsi w konkurencji szybkościowej startowali pierwsi w slalomie, co spowodowało, że zwycięzcę poznawano zaledwie po paru przejazdach slalomowych. Ten pomysł wiele nie pomógł.
Doszedł twardy argument telewizyjny – kombinację kobiet i mężczyzn podczas ostatnich MŚ w Cortinie d'Ampezzo oglądało zdecydowanie najmniej widzów. – Jako produkt telewizyjny kombinacja nie ma przyszłości, dziś zaledwie paru alpejczyków lub alpejek potrafi rywalizować w niej na całkiem niezłym poziomie, ale mówimy o nie więcej niż pięciu osobach. To jest problem – twierdzi dyrektor Waldner i jest pewien, że grupa robocza Schroecksnadela wyciągnie ten sam, ostateczny wniosek i, wbrew sentymentom, w dającej się przewidzieć przyszłości konkurencja nie wróci do programu PŚ.
Działacze FIS mają jeszcze w zanadrzu wiele innych niebanalnych idei. Dyrektor Capol przedstawił np. projekt podziału uczestników PŚ w zjeździe na dwie grupy: A (24-osobową elitę) i B (pozostali). Rywalizacja odbywałaby się tego samego dnia, lecz osobno. Wedle sugestii działacza najgorsi z grupy A spadaliby do grupy B, na ich miejsce awansowaliby najlepsi z grupy B.
W zjeździe Pucharu Świata zazwyczaj bierze udział ponad 50 osób, konkurencja trwa długo po tym, jak znane są miejsca na podium. Capol pragnąłby także podziału zawodów na „klasyczne" i „skrócone" (mniej więcej do godziny), aby móc oferować zainteresowanym stacjom telewizyjnym bardziej kompaktowe relacje.
Spektaklem narciarskim w tym zupełnie nowym duchu mają być już za rok z kawałkiem, w sezonie 2022/2023, pierwsze w historii alpejskiego Pucharu Świata zjazdy transgraniczne nieopodal alpejskiego ośrodka Zermatt.
Wystartują na Matterhornie po stronie szwajcarskiej – z metą już po stronie włoskiej. Przy okazji padłby rekord wysokości, na której odbyłaby się rywalizacja, bo start zaplanowano na 3900 m, padłby też rekord długości – planowana trasa, zaprojektowana przez Didiera Defago, szwajcarskiego mistrza zjazdu z Vancouver, liczy 5 km. Wyzwanie mają podjąć kobiety i mężczyźni.
Obietnica przewodniczącego
Takie spojrzenie na przyszłość narciarstwa alpejskiego obiecywał Eliasch. Wybrany na stanowisko przewodniczącego FIS-u w czerwcu 2021 roku, zaledwie piąty zarządca federacji w jej 97-letniej historii, miliarder i były długoletni szef znanej w branży sportowej firmy Head obiecywał zmiany i wygląda na to, że bardzo chce dotrzymać słowa.
Skrócenie zawodów jest dobre dla nadawców telewizyjnych, ale niekorzystne dla sporej grupy uczestników Pucharu Świata
Nie wszystkie jego pomysły budzą entuzjazm. Krytycy już mówią: likwidacja supergiganta to kompletny nonsens, gdyż ta konkurencja przygotowywała do niebezpiecznych startów kadry przyszłych zjazdowców i jest niezbędna w procesie szkolenia, tym bardziej że nie trzeba do niej żadnych nowych tras, że można usunąć z programu kombinację alpejską, nawet slalomy równoległe, ale nie super-G.
Skrócenie zawodów jest dobre dla nadawców telewizyjnych, ale niekorzystne dla sporej grupy uczestników PŚ, zwłaszcza z grupy tych nieco słabszych. Rozmnożenie mistrzowskich imprez może doprowadzić do inflacyjnej obfitości tytułów i medali, uczynić mistrzostwo świata mniej cennym osiągnięciem.
Ściganie się z Matterhornu na dużej wysokości może być zbyt trudne także ze względów zdrowotnych, spora wysokość oznacza być może piękne obrazki na ekranach telewizyjnych, ale częściej może powodować bóle głowy startujących i oglądanie chmur. System grupowy w zjazdach połączony ze spadkami i awansami może oznaczać zgodę na zwiększoną przypadkowość wyników, w dodatku ta loteria byłaby zbyt krótka, bo 24 przejazdy elity mogą zająć mniej czasu niż połowa meczu piłki nożnej.
Niemal wszyscy są jednak zgodni, że narciarstwo alpejskie musi się zmieniać ze względów komercyjnych i środowiskowych, że nikt nie zagwarantuje mu przyszłej rentowności, i że wizjoner na fotelu szefa FIS jest potrzebny. Przyszłość nart alpejskich jest ciekawa, a może nawet ciekawsza, niż wielu sądzi.